Niedziela
Z bielmem na oku i z czarnym kosturem,
Zgięta, zmarszczona, odziana w łachmany,
Z sakwą na boku, przepasana sznurem,
Powłócząc nogą, weszła między pany.
Ci rumor wszczęli, ustępując drogi,
Co zmienił w harmider ranek niedzielny,
Lecz ona szła pewnie, nie czując trwogi,
Minąwszy dziedziniec, na plac kościelny.
Nie bacząc, że tłum spoziera z pogardą,
Tudzież ze strachem, stanęła wśród
mieszczan,
I krąg utworzył się na dziesięć jardów,
Nad którym kruki zawisły złowieszczo.
Uderzyła kostur jak sztandar, o bruk,
I gdy puściła go, sam w pionie ustał,
A w powietrze wzbił się przeraźliwy huk,
I na raz cisza zaszyła im usta.
Gdy zdjęła łachman, by skłonić się
wiośnie,
Ziół wieniec przyzdabiał lnianą koszulę,
I z czarnej sakwy dobyła ostrożnie,
Starczymi dłońmi kryształową kulę.
I wznosząc ręce, spojrzała w niebiosa,
Zamknęła oczy, splunęła trzy razy,
I gdy wyrzekła coś przedziwnym głosem,
W kuli zaczęły się jawić obrazy.
Wtem gęsty się wylał, na ciżbę całą,
Strach, jaki ogarnia w przededniu bitwy,
A ona słowo po słowie szeptała,
Powoli, na podobieństwo modlitwy.
Trzy pełne zdrowaśki wszystko się
działo,
Nim kula jej lśnić przestała nad głową,
Ze łzami w oczach ją ucałowała,
A co widziała, zamieniła w słowa.
Przybywam do was skąd dęby i jodły,
W imieniu Słońca przemówić i Ziemi,
Bo sny i widzenia mnie tu przywiodły,
Więc by wysłuchać, pozostańcie niemi.
Wiedzcie po pierwsze, że prawda jest w
ciszy,
Choć nawet by was co inne mamiło,
A co w sercach macie, Stwórcy najmilsze,
I nie ma wartości wiekszej nad miłość.
Siebie więc wpierwej kochajcie
najbardziej,
I wiedzcie, że strach jest tylko w
umyśle,
Że śmierć ze snu budzi i do snu
kładzie,
I zawsze pójdziecie tam, skąd
przyszliście.
Czasami w strój mędrca, skryty człek tępy,
Więc zważcie na dom swój, wy, co
gościnni,
Bo wpierwej się świat rozerwie na
strzępy,
Niż żywot się pojmie rozumem innym.
Niech kto z wami jest, w was znajdzie
oparcie,
I miejcie też czas by kochać swą
dziatwę,
I bądźcie wdzięczni, za wszystko co
macie,
Gdy czasy obfite i gdy niełatwe.
Braćmi jesteście i siostrami swemi,
I ważne, by jeden drugiem się zajął,
Bo moc przeogromna w jedności drzemie,
Większa niż księdze, czy króle wam dają.
Zaś stroje, pachnidła z wdziękami swemi,
Czy złoto, co was oślepia do końca,
Były i będą należeć do Ziemi,
A kruszec tylko odbija blask Słońca.
I Matce Ziemi, za wszystkie owoce,
Które wam rodzi, co dzień tworząc czary,
Przez to, że wciąż się miłuje ze
Słońcem,
Za ich nieskończone dziękujcie dary.
I wszyscyśmy równi, czy wieśniak, czy
król,
Czy dąb ogromny, czy mech bez korzenia,
Czy to ryba, czy ptak, czy zwierzyna z
pól,
Wszystko jest z ziarna jednego
stworzenia...
Nagle zamilkła, jakby kto ją zrugał,
Choć wciąż stali niemi, bez zrozumienia,
Czuła, że tu zakończyła posługę,
Na którą przywiodło ją przeznaczenie.
Choć żal jej spozierać na serc
więzienie,
Gdzie bram bacznie strzeże strach i
zabobon,
To w głębi siebie poczuła spełnienie,
Bo dla niej ta służba była nagrodą.
Lecz krótką ciszę, przerwała dzwonnica,
Budząc rozmowy i wrzawę przy bramie,
I z tłumu ktoś krzyknął: to czarownica,
A wraz ze słowem poszybował kamień.
I chociaż niewielki, to zranił ją w
dłoń,
A drugi, chybiony, poleciał na bruk,
Zaś trzeci, pokaźny, dosięgnął już
skroń,
Krwią splamił koszulę i zwalił ją z nóg.
Podbiegli ci, co najbardziej się bali,
A wrzącej w nich juchy nie studził
żaden,
Rozbili kulę i kostur złamali,
I każdy opluć ją chciał swoim jadem.
Tłum dziki zażądał, żeby ją spalić,
Choć tak naprawdę, nie wiedzieli kogo,
I ciało tylko na stos zatargali,
Bo wolny jej duch już wzbił się wysoko.
Działali w szaleństwie swym i pośpiechu,
By w murach kościelnych zasiąść już z
Bogiem,
A tą, co jak wąż namawia do grzechu,
Spotkała kara i pochłonął ogień.
Lecz wzrosła dusza, nim poszła w
nieznane,
Gdy mała dziewczynka - nadzieja świata,
Podeszła w miejsce, gdzie bruk krwią
zbrukany,
I patrząc w górę położyła kwiatek.
Komentarze (8)
Bardzo wszystkim dziękuję.
Interesująca, wymowna historia do refleksji oraz
powrotów, pozdrawiam ciepło.
Dwa słowa...magiczny utwór
Wciągający, rozbudzający wyobraźnię przekaz.
Pozdrawiam
Marek
Za Malliną.
I tylko dodam, że niezwykła i piękna puenta...
Pozdrawiam.
Świetny Wiersz! :)
Z Bogiem na sztandarach
i kamieniem
w sercach
zgodnie minęła święta niedziela...
W dzisiejszych czasach pewnie też niejeden stos by
zapłonął gdyby...
Pozdrawiam:)*
ciekawa historia.
Dziś pewnie większość by nawet nie zareagowała, bo
tylu dziwaków wokół.