Niespodzianka
Oto i szósty odcinek opowiadania (zapraszam do czytania)
Nina nie mogła dodzwonić się do Filipa aż
do mniej więcej trzeciej popołudniu.
Ucieszyła się, gdy wreszcie odebrał.
– Przepraszam, że nie odbierałem, ale
miałem wyłączony telefon – usłyszała dość
podekscytowany głos brata, co rzadko mu się
zdarzało. – Czy coś ważnego?
– Fil, masz coś w planie dzisiaj pod
wieczór? – zagadnęła.
– Tak, raczej tak, kocie. Jestem umówiony,
ale czemu pytasz?
– Fil, nie będę ci teraz przeszkadzać. Jak
jesteś zajęty, to zadzwoń kiedy będziesz
mógł, bo potrzebuję więcej czasu, by z tobą
pogadać.
Rozłączyli się, a Nina uświadomiła sobie z
pewnym zażenowaniem, że po raz drugi w
ciągu dwudziestu czterech godzin dość
nieskutecznie próbuje się wtrącić w sprawy
starszego o dwa lata brata. Bo
rzeczywiście, nie pierwszy raz wpadła na
chytry plan dla kochanego braciszka, ale
znów nie wiedziała, jak to ugryźć. Już
wcześniej poprosiła na dzisiaj Ksenię na
wieczór i część nocy do opieki nad
Frankiem, bo wybierali się na imieniny do
Ulki, koleżanki z poprzedniej pracy (z
racji urlopu macierzyńskiego Niny nie
kontaktowały się na co dzień, ale i tak nie
nigdy zapominały o sobie). Moniczkę weźmie
ze sobą, Ula nigdy nie miała problemu, by
zaprosić i jakoś ugościć ją z córeczką,
która i tak szybko zasypiała w sąsiadującym
z salonem pokoiku. Tak czy owak wymyśliła,
że samotny skądinąd brat mógłby dotrzymać
towarzystwa ich opiekunce do dziecka,
przynajmniej przez kilka godzin, ale pod
warunkiem, że się o tym dowie i zaakceptuje
pomysł, który podsunął jej niespodziewanie
Teofil późnym wieczorem poprzedniego dnia,
gdy przyszła im ochota na pogaduszki między
kieliszkiem, a zakąską, czyli między seksem
a zaśnięciem.
Nina zawsze uwielbiała ten czas z mężem. Te
ich czasem zwariowane gadki, jakby oboje
byli na rauszu, sprawiały, że każda ich
wspólna noc była inna, niż poprzednia.
Jakieś bliższe lub dalsze wspomnienia,
ostatnio dużo o ich dzieciach, o Kseni, o
Filipie, wcześniej ploteczki z jego lub jej
pracy. Nawet o tenisie, na czym co prawda
się nie znała, ale przecież nie mogła się
otwarcie przyznać przed zawodowym
instruktorem tego sportu, pracującym z
dziećmi i młodzieżą na kortach
Warszawianki. Słuchała więc cierpliwie jego
czułego szeptu, gdy opisywał jej chłopców i
dziewczynki, których on lub koledzy i
koleżanki próbowali nauczyć forhendów i
bekhendów, serwisów i lobów. Myślała sobie
nie bez powodów, że za dwa trzy lata Teofil
będzie woził na takie lekcje ich Franka, a
po jakimś następnym czasie także Monikę.
Sam nie doszedł do większych sukcesów
sportowych, ale już w swoich dzieciach
widział zwycięzców turniejów
wielkoszlemowych, co Nina traktowała jako
jeszcze jedną jego bajkę dla niej na
dobranoc. Czasem zasypiała z głową na jego
piersiach, a on jeszcze trochę opowiadał,
taki duży chłopiec.
Natomiast Filipa traktowała często jako
osobę potrzebującą siostrzanego,
przyjacielskiego wsparcia, choć nie zawsze
wiedziała, jak się do tego zabrać (w końcu
brat mógł jej powiedzieć jakieś brzydkie
słowo, jak się to kiedyś przed laty
zdarzało na Muranowie). Pomysł z
zaproszeniem Filipa był fajny, pod
warunkiem, że przyjdzie do nich i zostanie
na nieco dłużej, niż zazwyczaj, czyli trzy
kwadranse, góra godzinę. Taki mały podstęp
dla ubarwienia życia kochanemu braciszkowi,
który miał nawet właśnie w tym dniu
imieniny. Wszystko też dlatego, że sama
uwielbiała i ceniła Ksenię, niebieskooką
blondynkę, mówiącą świetnie po polsku, z
wyraźnym rosyjskim zaśpiewem. Oczy i cała
buzia jej się śmiały, gdy zajmowała się
Frankiem, za co przecież nie płacili jej
jakoś nadzwyczaj hojnie, bo raptem stówkę
za dzień. Plus do tego pracowała w soboty w
jakimś centrum handlowym jako sprzedawczyni
odzieży, a więc sama sobie zarabiała na
studia i utrzymanie w Warszawie, z jakąś
oczywiście pomocą rodziców, obecnie
mieszkających w Moskwie. Nina i Teofil nie
mieli pojęcia, co ją skłoniło do
studiowania w Polsce, ale nawet o to nie
pytali. Nina łapała się czasem na tym, że
uważała, że to Opatrzność Boża tak
sprawiła, żeby wreszcie rozwiązać problemy
samotnego Filipa, o co modliła się przy
każdej okazji ich mama. Gdy o tym w ten
sposób zwierzała się mężowi, ten z dużym
sceptycyzmem to oceniał, mówiąc, że Pan Bóg
nie wchodzi w takie detale ludzkiego życia,
jak wybór żony albo wspieranie "bezbronnej
owieczki, zagubionej na zawiłych ścieżkach
współczesnego życia". Nina jednak bardziej
słuchała się matki w tym temacie, choć
nigdy nie przesadzała z gorliwością w
swojej modlitwie.
Filip w tym czasie wstał od stolika i
zaczął zbliżać się do pary, która aktualnie
była w trakcie burzliwego dialogu w języku
angielskim (czyżby dlatego, żeby nie
wszyscy mimowolni lub ciekawscy świadkowie
dowiedzieli się o ich problemach i
natychmiast je zrozumieli?). Zofia
klarowała coś Markowi, a ten słuchał,
trzymając małą dziewczynkę na rękach i
obserwując z coraz mniej pobłażliwym
wyrazem twarzy żywe gestykulacje urodziwej
partnerki. Widać było i słychać narastające
napięcie między spierającymi się
kochankami, gotowość do wzrastającego
zacietrzewienia i złość.
Gdy Filip podszedł jeszcze bliżej usłyszał
wyraźnie słowa wypowiedziane już po polsku
przez Marka:
– Spadam stąd, do hotelu albo gdziekolwiek,
byle dalej od ciebie. Zabierzesz Julkę?
– Oczywiście, że zabiorę! – Zofia przejęła
dziecko z rąk partnera i zaszczebiotała do
córeczki: – Nie może Juleczka zostać beze
mnie, serduszko śliczne!
Marek odwrócił się przy tej okazji, że
oddawał dziecko matce i nagle zobaczył
zbliżającego się do nich Filipa. Uśmiechnął
się nieszczerze i jakąś cyniczną złością
wypowiedział słowa dziwnego powitania:
– No proszę, znalazł się koleś! Cześć,
Filipku, przyjacielu! Jednak dobrze czułem,
że Zośka się tutaj z kimś umówiła za moimi
plecami. Musiałaś aż tutaj mnie ciągnąć,
skoro chcieliście się spotkać? – zwrócił
się z pytaniem do Zofii.
Zofia ujrzała w tej chwili Filipa i także
spróbowała się uśmiechnąć, trzymając już
córkę w ramionach. Filip pomyślał, że wciąż
jest bardzo ładna i zdjęcie na okładce
"Nowej Rewii" nie kłamało! Była wręcz
piękna, być może na skutek kłótni dodatkowo
upiększona agresywnym wyrazem brązowych
oczu, iskrami rozpalającymi jego
wyobraźnię. Znów przez chwilę patrzył na
nią jak urzeczony, na regularną twarz,
nieco wydatne, błyszczące wargi, na
kasztanowe strugi lśniących włosów, tym
razem związanych i spadających na plecy, by
nie przeszkadzały w swobodnym poruszaniu
się. Nieosiągalny do wczoraj obiekt jego
marzeń stał obok niego, uśmiechał się i
zaczynał nawet coś mówić, tonem przyjaznym
i miękkim, jakby chciała skorygować ostre i
niezbyt przyjazne powitanie przez wciąż
stojącego obok Marka:
– Cześć, Filip, miło cię widzieć! Fajnie,
że przyszedłeś spotkać się ze mną i moją
Julką. Marek właśnie wraca sam do hotelu,
więc chętnie zaproszę cię gdzieś obok na
kawę!
https://www.youtube.com/watch?v=6kTVlQhwQRg
Komentarze (7)
Jeśli mogę, powtórzę za Anną.
Pozdrowienia.
ciekawy zwrot akcji.
Krystek
Mgiełka
Regiel
Waldi
Bardzo dziękuję Państwu za wizyty, czytanie kolejnego
odcinka i komentarze. Pozdrawiam serdecznie.
Już jestem i czytam ...Ciebie dalej ...
Witaj
Niestety przeczytałem tylko ostatni odcinek, ale z
jego treści wynoszę, że całe opowiadanie jest rodzinną
sagą, z miłosnymi wątkami.
Udanej niedzieli.
Z przyjemnością przeczytałam wszystkie odcinki. Całość
podoba się bardzo. Pozdrawiam :)
Z przyjemnością i zaciekawieniem czytam opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie, miłego dnia:)