obywatel z zespołem turnera
granica obłędu i lekkiego stąpania po
podłodze.
rodzące się światy, martwe postacie. z nad
krawędzi.
mieszkańcy nudnych przedmieść i zdziry
sodomy.
części składowe mojej prywatnej półkoli.
dotyk pachnie miłością. o czwartej nad
ranem,
pęknięty wolfram żarówki jako dowód
sypialnianych kompensacji i asymetrii
zachowań.
bezwarunkowy jęk. zrzekam się prawa do
milczenia.
oddając klucz do satus quo mojej
garsoniery,
lizałem obcasy, skórzany majestat butów.
rozkładasz uda. pod stopami kładę głowę,
pod topór, w imię francuskiej miłości i
rewolucji.
zbawienie od czucia czai się na tyle
ciężarówki.
zwisa reglamentowany deputat na szczęście
i niedopieszczona zawartość rozporka.
opadam, z prędkością zamykanej powieki.
Komentarze (4)
Ten zespół turnera to dotkliwie uwiera a najgorsze
widzi mi się to defekty w zwisie-pozdrawiam!
Coś tu Korneliusie nakłamałeś. Naczytałam się o tym
tytułowym chorobowym zespole i nic mi nie pasuje.Ale
wyobraźnia jak zwykle u Ciebie w mrokach się snuje.
wiersz stanowi poetycki szkicownik - kilka określeń i
parę akcentów ale za to jednolity styl - ogólnie
dojrzałe pióro - mamisz obrazami i z łatwością
budujesz klimat.
Twój wiersz działa jak narkoza, choć to tak działa w
małych dawkach psychoza, dozowana aplikatorem
dopochwowo prosto w głowę - zachodzę czasami jak
słońce
nabrzmiały czerwienią krwisto-erekcyjną i zwodzę tym
zwodem nieletnie panienki z Agencji d/s z Biura Od
Rzeczy Nie Zgubionych. Też cierpię na zespół Ryhm &
Bluesowy.