Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Ohyda (proza)

Nie musisz mi się tak ciągle przyglądać. Wystarczy. W pokoju obok jakieś szyderstwa i kpiny. Stukania metalu o metal, chrzęst potłuczonego szkła… Kto tak do mnie mówi? W uszach piskliwy szum i ledwie słyszalne słowa, jakby mniszej modlitwy. Kto tak do mnie mówi? Dotykam palcami popękanych drzwi z kamienia, z drewna, z gliny….
Na drzwiach pognieciona kartka wyrwana z zeszytu z nieudolnym dziecięcym napisem: „taki już był”.

Ktoś tu kiedyś snuł żałosne, samotne myśli, przechadzając się w tę i z powrotem. Drzwi zatrzaśnięte na wieczność pełne kurzu i falujących pajęczyn. Ktoś tu kiedyś żył, ale umarł. Rozsypał się w szary pył. Albo żyje wciąż, pomiędzy cieniami na poddaszu. Albo żyje wciąż w blasku słonecznej smugi, która pełznie wolno po ścianie.
Tam coś wciąż żyje, mimo że umarło. Idzie powoli albo raczej płynie zatęchłym powietrzem i rozgarnia kłosy nieistnienia. Sprzecza się na głos z parszywą śmiercią. Wygraża jej palcem, stwierdzając, że wszystkie okoliczności są przeciwko niej. Powiedz mi, straszliwa melancholio. Powiedz mi… Czemu milczysz? Już wiem. To twoja postawa wobec mojej obrzydliwości. Wobec mojego ohydnego „ja”. Potworność niejako wryła się we mnie. Uchwyciła kark stalowymi szponami i nie puszcza. Wszędzie wokół stare, pożółkłe szpalty gazet. Zdjęcia kreatur, w tym i ja. Uchwycony, gdzieś pomiędzy. Pomiędzy czymś a czymś. Zatem zedrzyj mnie Vacu-blastem*. Ześrutuj. Zeskrob do żywej, czerwonej cegły. Nie może pozostać po mnie żaden ślad. Najwyżej zmartwychwstanę w postaci chmury gryzącego pyłu. Gryzącej brei wirującego kurzu.

Nie trzeba. Już nie trzeba. Doprawdy, słuchając samby tulę się do powietrza. Otulam ramionami moje rozpalone do białości wnętrze. Wiruję jak samotna spiralna galaktyka, co przemierza lodowate odmęty kosmosu. Obracam się powoli. Tak bardzo powoli. Kto tu jest? Ach, tak. Nie ma nikogo. Choć wciąż mnie coś osacza i wchłania. Próbuje przyjąć w poczet odrażających osobliwości. Nie trzeba. Doprawdy nie trzeba. Albowiem przewyższam wszystko swoją nikczemnością błotnistej, cuchnącej kloaki. Zapadam się w sobie, ponieważ przytłacza mnie ciężar mojej własnej grawitacji. Nie mogę już znieść ciężaru życia. Rozpadam się stopniowo i nieubłaganie na miliardy lśniących drobin. Pękam na kryształowe fragmenty. Odrzucam zewnętrzne warstwy, które rozchodzą się promieniście jak oślepiający wybuch supernowej. Aby za chwilę przekroczyć Rubikon, zdusić się w swoim własnym wnętrzu sprasowanego do granic możliwości koszmaru. Stłamsić się. Zgnieść na miazgę. Na nic. Aż do absolutnego NIC, bez możliwości powrotu.
A więc czytam te koślawe, napisanie nieudolnie literki: „taki już był”. Tak. Taki już był, bowiem już go tak naprawdę nie ma. W gazetach napisano o samoistnym zniszczeniu. O samoistnej nieznośności życia…



Tu musiałem przerwać pisanie, albowiem rozbolała mnie ręka w nadgarstku i głowa. Serce łomocze nieustannie od nadmiaru kofeiny (choć może powinna to być amfetamina jak wielu piszących to czyniło, czyż nie?)
Od niej wizje byłyby bardziej zagmatwane, wariackie i deliryczne. Miałyby kształty ostre niczym naostrzona brzytwa z pulsującą wewnątrz czerwonawą poświatą gorączkowej maligny.

Zatem, wsuwając nieśmiało dłoń w otulinę słonecznej poświaty, przyglądam się jej. Tej popękanej skórze. Tej żylastej powłoce o niezdrowym, chorobowym odcieniu, od której na sam widok robi się niedobrze. Przeszywa mnie konwulsyjny dreszcz, albowiem spogląda na mnie z drewnianego trema kamienny maszkaron. Zatrzymany w lustrze, w apogeum swojej brzydoty o wzdętym brzuchu. Wpatrzony nieprzytomnie w otchłań mroku, jakby chciał coś jeszcze usilnie powiedzieć. I nie mogąc nic wyartykułować przechyla się coraz bardziej. Zsuwa się coraz szybciej… Wreszcie spada z bardzo wysoka, rozpruwając ze świstem warstwy atmosfer krawędziami furkoczących skrzydeł. Mija po drodze jakiś w dole las, kamień, zbutwiały mur…
Przelatuje przez smugę słońca załamaną wielokrotnie, wiedząc o sobie, że jest wyłącznie odpadem.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-02-23)

*) Vacu-blast – marka śrutownicy, oczyszczarki pneumatycznej, piaskarki



https://www.youtube.com/watch?v=neLOUIYJVcA

autor

Arsis

Dodano: 2023-02-23 04:01:20
Ten wiersz przeczytano 556 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Monolog Klimat Mroczny Tematyka Śmierć
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (3)

promienSlonca promienSlonca

Niesamowite obrazy, których doświadczam, czytając +
song
dopełnia całość...

Pozdrawiam, Arsis.)

wolnyduch wolnyduch

To prawda, że morczność tutaj wszechobecna, ale jak
zwykle dobrze oddana słowem, a myśli o odchodzeniu
przytłaczające, msz nikt nie jest odpadem, raczej
możemy być wzbogacaczem matki ziemi i stworzeń w niej
żyjących, jednak lepiej myśleć o życiu i cieszyć się
nim nawet, gdy jest nie takie, jakim byśmy chcieli go
widzeć.
Pozdrawiam

anna anna

nie wiem czy to samotność, czy tęsknota, czy zbyt
długie przebywanie sam na san ze sobą, maluje takie
mroczne obrazy, Ale wciągające.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »