On...
Przyszedł do niej rankiem.
Gdy jeszcze w ramionach,
Morfeusza spoczywała.
Pochylił się i szepnął,
Ze już długo nie będzie sama.
Gdy oczy otworzyła,
Znikł jako nocna mara.
Zostawiając tylko blask uśmiechu,
Który cały dzień jej towarzyszył.
Łzy potajemne ocierał,
Sił dodawał.
I znikł,
Gdy nocą zasypiała cicho.
By z ostatnim snem się pojawić.
I tak co dnia,
Co nocy.
Nie pytała kim był,
Dobrze wiedziała.
Okruchem był nadziei,
Naiwnej i głuchej,
Na serca dnie zachowanym.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.