Pamięci tych co zginąć musieli.
Pamięci ofiar katastrof spowodowanych przez ludzką głupotę i pazerność...
Piękne jest życie wielkiego biznesmena.
Tu ci się kłaniają z uśmiechem
„szowmena”,
Tam wychwalają za mądrość i strategię.
Podarunki, że można stworzyć galerię
Pracujesz, pozujesz, wciąż szalona pycha
Do przodu cię pcha, aż dech wątły
przytyka.
Narkotyczna namiętność, adrenaliny
Smak, budujesz władzy własnej podwaliny.
Lecz za każdy mały sukces płacić trzeba
Płacić tym z góry, że uchylili nieba,
Płacić tym z urzędu za przychylność
wielką
Płacić tym wszystkim co mogą być udręką.
Buduje ci halę pan - szefa pociotek,
Cieszysz się, ze taniej bo tak rzekł ci
kmiotek,
Ze to nie wytrzyma – coś tam mruczy
majster.
Co on może wiedzieć? Wszak to nie
inżynier.
Że badania, że grunt niestabilny –
prycha
Dureń jakiś! Cóż to dla mnie za
zagrycha.
Inspektorek nasz nadzoru przecież widzi,
Jest więc dobrze i niech nikt mi tu nie
szydzi.
A po latach kilku, hala kwęka,
trzeszczy,
Pospawajcie, skręćcie – wystraszony
wrzeszczysz.
Że przecieka trochę, że to się wygina
To stalowe przecież, i wiele wytrzyma.
Tam ludzie pracują, śnieg sypie, mróz
trzyma!
Znowu trzeszczy, znowu belka się wygina.
Zyski robić trzeba, brak na remont środków.
Musi trzymać. Nie będę rozpieszczał
kmiotków.
Jeszcze dzień, jeszcze trochę, wszystko
ściska lód.
Oj impreza trwa ogromna, przeciska lud
Się po hali. – I wicher ogromny
dmuchnął
Blach rozdartych jazgot, w uszy wszystkich
huknął.
Uciekać – kroków kilka, ból, czy to
już śmierć?
Gdzieś krzyk rozpaczy stłumiony, czemu
cierpieć
Tak muszą? Śmierć przeszła obok
wielokrotnie.
Jak zimno! Nie płacz! Boli! Boli
okropnie!
Ratunku! Rat… Mróz ściska, zabiera
życie.
Czas się zatrzymał! Ludzie! Czy mnie
słyszycie?
I robi się ciszej. To tak odrętwienie
Ściera lęk, łzy gorzkie – nadchodzi
zbawienie.
Potem już tylko czarna rozpacz żyjących
Dzieci, matek, braci, gołębi lecących
Bez celu, na gzymsie dachu czekających
Na gwizd swego pana, w mrozie
głodujących.
Nadszedł czas pytań, kto zawinił tej
śmierci,
Kto cierpienia zadał, czy sumienie
wierci
Biednego biznesmena. Za co to skarał
Bóg surowy. – Nie, to człowiek na
śmierć skazał.
Przez swoją chciwość i brak poczucia winy,
Władzę bez kontroli, smak adrenaliny,
I układy – biali bandyci –
skazują
Innych na śmierć i cierpienie – nie
współczują.
Tysiące świeczek płonie – gołębie
górą,
I wisi kartka „Jest granica, za
którą
Nie czuje się już bólu – jest tylko
rozpacz”.
Tam z gzymsu na ścianie słychać gołębi
płacz.
Napisany na podstawie telewizyjnych i
radiowych relacji w ostatnich dniach
grudnia i w miesiącu styczniu 2006 r.
przerażony skutkami ludzkiej pazerności i
głupoty.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.