Pętla- koniec trasy
Jechali wszyscy wspólnym tramwajem.
Za oknami lipce, wrześnie, maje.
Przytykali ręce do mokrych szyb,
Oczy ich mrugały jak oczy ryb,
Usta mieli wąskie, skryte w dłonie,
Siedzieli skurczeni jakby w łonie.
Drzwi się otwarły- znów przystanek-
Odgłos jakby trzask tłuczonych szklanek.
Zaszemrali- nikt się nie odważył,
Mimo iż pewnie długo już marzył,
By wysiąść na betonowe drogi
I siłę tchnąć w swoje własne nogi.
Jazda była trudna i dość długa.
Ktoś tam śpi, inny znudzony mruga,
Ktoś je, inny modli się o zdrowie-
On już wie, że nikt mu nie odpowie.
Ktoś też czyta, czy słucha muzyki,
By zagłuszyć przerażenia krzyki.
W końcu tramwaj staje już na stałe.
Ludzie powstają- jest doskonale.
Wszyscy ku wyjściu ciągną z uśmiechem,
Bo drzwi się otwarły z ciężkim echem.
Już pierwszy tam wygląda zdziwiony.
Głowę przerwaca na wszystkie strony.
Cóż to?! To przecież nie rajskie
szczyty!
To nie miody, marmurowe płyty!
Gdzie nam uciekły wiśniowe gaje?
Gdzie odeszły lipce, wrześnie, maje?
Gdzie są w końcu pękate marzenia?
Dla których jechaliśmy spełnienia.
Bo było przed nim pełne mgły miejsce.
Świeciło się z poczekalni wyjście.
Nie! Zdecydował. Nie wychodzimy!
Jedziemy spowrotem do rodziny.
Nie ma przeszkód, powtórzymy życie!
Zagłuszył tym pełne jęku wycie.
I tramwaj ruszył- znów pojechali
Szukać nowych lipcy, wrześni, mai.
Nie znaleźli do następnej pętli.
Wszyscy jak na znak znów cicho jękli.
Ile razy tak jeździli nie wiem.
Nie byłam z nimi, byłam tylko tłem.
Lecz pewnie całą wieczność jeździli.
Aż tramwaj nie ruszył dalej ni mili,
Bo się zepsuły stare zawory.
Gdy w polu straszeni przez potwory
Zostali bez nadziei na dalej
Zrozumieli straszliwą swą karę.
Żyć możesz mieć nieskończenie wiele.
Swoimi ja chętnie się podzielę.
Wiesz- nie chcesz jechać takim
tramwajem!
By uciekły lipce, wrześnie, maje.
Ty pójdziesz gdzieś na wysokie góry!
Potem skoczysz- otrzesz się o chmury!
Nie zaznasz twardego lądowania,
Ani płaczu, krzyku, ani stania...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.