Płaczę nocą
W krańcowej beznadziei...
Serce kłuje mnie od rana
Od włóczni lęków gorejąca rana
Miłość w zaświatach błądząca sama
Wiesz... najpierw rodzina niekochana
Potem rosnący świat,
powala ciężarem na kolana
Myśli ciężkie jak ołów
Tłoczą wykroty nowych dołów
W czarnym deszczu martwych ryb połów
Przeszywający wiatr głowy dwie połowy
Zimny wiatr przybył z pomocą
Bo tylko on mnie tulił i tuli nocą
Ruszył i uszył kolebkę dla potarganej
duszy
A Bóg w sercu znowu zawył
Z arterii miłości się nie napił
Znów włócznią Go strach nabił
Nikt do miłości serca nie przekonał
Gdzieś w dzieciństwie ból ją pokonał
Ten znany Wam gołąb, w skorupce skonał
Jak zwierzęta przygarniają niemowlę
Tak strach mnie wychował
Przybywa kiedy skomlę
Okrywa szalem ze smutku
Chowam się w nim pomalutku
Z żalem, zawsze sam tak stałem
Więc nie karz mi Boże
Jechać jak każdy na tym torze
Bo pod pociąg się położę
Takie myśli od dawna tworzę
Ma dusza wypalona
Jak piec krematoryjny
Spalenizną życia oblepiona
Nie każ mnie Boże
Dróg mi wiele już wskazałeś
Wiele prawd mi ukazałeś
Czasem mą ręką innym pomagałeś
Więc nie proszę Cię o więcej
Bo już nie śmiem Cię marnować
Ciągle Miłość w strachu chować
Ukaż swe oblicze
Gdy już z życiem się policzę
Ukorzę się wtedy przed Tobą
Wymawiając ostateczność:
Utul, błagam, mnie na wieczność!
Nigdy tyle łez nie wylałem pisząc wiersz ;',',',(((((,',',',,
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.