PO ŚLADACH ŻULA
Podnosze łeb w południe skoro
świt…
Za gardło łapie ciągnie do kuchennych
drzwi…
Wtem wysuszony skacowany zbyt…
Wracam do kibla gdzie obiad zwiał
mi…
Obraz się kołysze głowa nadal
boli…
Kapeć w ustach, trzęsące się ręce…
Chwytając za butelkę uspokajam się
powoli…
Sumienie uciszone trzy mlaskniecia w
podzięce…
Znowu na kacu, znowu zniszczony…
Po wczorajszej nocy wszystko mi
zwisa…
Zapijam swe życie z powodu braku
żony…
Głód alkoholowy mym życiem kołysa…
Tyle obietnic, starań bez celu…
Co wieczór scenariusz jest jeden…
Nie pamiętam tak wieczorów wielu…
Bohater powieści tej życiowym jest
zerem…
Kiedy butla koło ust dynda…
Nie chce budzić się i już…
Niezniszczalnyny sen upojony z
gwinta…
Ten o nagrobku porośniętym kolcami
róż…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.