Pod mostem
moje wątłe drzewko
rosnące pod mostem wielkości
powiło się na czarnoziemach wyboru
Teraz korzenie tkwią w martwej skorupie
między kartonami z ukradniętymi z dworca
PKP
Tu jestem, tu śpię...
Tu co dzień umieram...
Szumię na wszystkie strony
tym, że siadły a mnie wrony
słowiki z dala mnie omijają
widzą stracha na wróble
i a mi już ciężko jest
wiecznie utrzymywać się
na jednym ironicznym szczudle...
mimo mych wysiłków
me liście są boleśnie szare
im bardziej się staram
tym bardziej szarzeje
gdzieś niedaleko
podziałem pąki nowej nadziei
zbyt wielkie burze szaleją przy moście
osłonić się nie ma kim
tu stoją jedynie wraki...
Kiedyś piąłem radośnie liście do Boga
Wierzyłem – wola Twoja
dziś zrobiłbym wszystko dla promyka
słońca
trochę ciepła,
miłości zagubiona...
lecz cóż...
chmury mej niewiary
niosą tylko szkwały
i ratunek rozbija się o moje nieomylne
skały...
I ciągle w cieniu mostu
coraz bliżej wieczności
I ni wielkości...
ni radości...
ni miłości...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.