Połknięta przez morze rozmyślań
Kłębią się tysiące pytań....
Oczy pełne niepokoju.
Czy zaznam kiedyś spokoju?
Lubię kiedy wiosna jest
Wtedy wszystko barwne jest
Źdźbła traw dzielnie pną się z nadzieją w
górę
Rusałka admirał figlarnie okrywa paletą
barw chmurę
Promienie brata słońca subtelnie otulają
rosę
Nieopodal niewinne i niepewne stopy bose
Jeden złośliwy kamień i upadasz
I potem znów w dół spadasz
Szyderczo skwaszony deszcz
Duszę przebija naiwności miecz
Gorycz w ustach, niesmak w sercu
Mgła niemocy, obojętność tłumu deszczu
Kropla rosy zagubiona
Mała, zaginiona
Ludzki jad, niczym rosiczka
Ufności ostatnie soki wyciska...
Trzeba przebaczyć słońcu... ze czasem
zachodzi
Zawsze jednak na nowo wschodzi
Ale czy ufność nie jest grzechem?
Potem za pokutę dostajesz ignorancję z
ironicznym uśmiechem...
Czy to humanitarne myśleć po ludzku?
Należę do tego gatunku... hasło wstyd krąży
po mym mózgu.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.