Przyjaciel-do konca.
Ilez to lat za nami?
Niewazne, ile ich bylo,
szlismy raz blizej,raz dalej-
jakby nas nie ubylo.
Raz w dobry grunt wrzucona
owocem stale chce darzyc
czy w smutku,czy tez w radosciach
nic zlego nie moze sie zdarzyc.
Kiedys bylismy blizej-
starczylo stuknac w okienko,
by spotkac sie po prostu,
pogwarzyc przy kominku.
Dzis bliskosc wydluzona
o pare niedobrych mil,
jednak dzis bylo nam dane
odnalezc dawne dni...
Ale tez-przyjacielu
zycie dalo mi ciegi
przesile, przedobroc pojelam
prawdziwej przyjaciol przysiegi.
Smutek w twych ciemnych oczach
i lza wymknieta skrycie
tak jasno mi powiedziala,
ze-boisz sie...o zycie!
Najgorsze,ze w takiej chwili
istnieje tylko bezsilnosc
i zamiast jasnej pociechy
w bezwlad mnie wziela-ciemnosc.
Spadalam gdzies do dolu
w grozie strasznosci bez dna,
zastyglam w niemym dzialaniu-
czyzbym nie byla to ja?
Szeptem mnie zatrzymales-
-nie martw sie tak o mnie-
ja przeciez taki szczesliwy
o tyle cudownych wspomnien.
Tylko ta mala roznica,
ze zycia zostalo niewiele,
ale to przeciez tak pieknie
do konca-twym przyjacielem.
Bol przeogromny poplynal
slonoscia lzy do Boga
i pytam go bezwiednie
-czy to do Ciebie droga?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.