SAMOTNIA UMIŁOWANA, SAMOTNIA...
Romantyzm Czarnej trawy
W blasku zachodzących słów
Gdzie już nie sięgniemy...
Miłość gnije w opasłej tafli lodu,
Zastygła ćma pocałunków...
Ostatnia zorza snuje się
Po pięciolinii mego serca
Oplutego żywicą,
Skrwawionego poróżnieniem...
Moja słodka Depresjo!,
Mój Smutku!,
Mój Lęku! ---
Tańczcie, pląsajcie, grajcie...
Aby zegarów mych czas się nie
skończył...
Teraz romantyzm zimnych kamieni
Pieszczotą porusza wzgórza Miroot,
Gdy roztrzaskana noc
Zbyt obficie krwawi...
W naszych ramionach.
Pustka.
Nocne motyle nigdy nie wracają
Po raz drugi do tego samego płomienia
serc.
Moje serce z hebanu.
Oko nieżywo spogląda ---
Późne wieczory oraz osrebrzone świty,
Powtarzający się spektakl olbrzymiego
kiczu.
Tasiemka czarnego czasu
Drga na wietrze przemian,
Płynie strumieniem zwątpień,
Wplątuje się w białe futro mojego lasu...
Już za późno.
Już za późno...
na zmartwychwstanie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.