Sen o matce
Nietknięty wbił się w pamięć.
Kamień milowy, węgielny, przydrożny.
Turnusowa przestrzeń w pomarańczach.
Pomału fizyka rozdmuchuje popiół,
jednak cząsteczki wciąż kreślą matce
rzęsy.
Króluje światło podkradzione z aureoli,
od czubka do głębin.
Lokalna wieczność spakowana w jeden
cykl.
Stoi pewnie, balast nie wypacza kręgów,
złota godzina na długo przed diagnozą.
Ja, wersja S, ciasno dopinam objęcie.
Chwiejny pomost kruszy złogi chityny.
Wybiła rezerwa promieniotwórczości.
Rodzicielka nuci ochronne zaklęcia.
Pożegnalny wygłos nie daje się przekupić.
Zaczęło się nieuchronne, przedwczesne
rozmycie;
opalenizna nietykalna,
interferują prześwity,
wieczorny chłód studzi przedsionki.
Przebudzenie – syrop z piołunu,
ale i najwyższej próby ulga.
Komentarze (6)
Ciekawy, zawiły, dobry wiersz.
Pozdrawiam serdecznie:))
niesamowita mieszanka grozy, czegoś pięknego, snu,
fizyki. Lokalna wieczność. Na początku nie dotarł,
dopiero za drugim razem
świetna poezja- ciało matki rozsypuje się w proch, ale
pamięć jest żywa, wzór jest żywy.
Wiersz zaczyna się od sugestii, że matka pozostaje
niezatarta w pamięci i jest czymś na wzór kamienia
milowego. Dalej, opisuje jej jako "balast nie wypacza
kręgów", co podkreśla jej trwałość i znaczenie.
Podoba mi się (+)
Bardzo wymowne i zatrzymujące +.
Dobrze, że to był tylko sen. Czytałam z przyjemnością
i podobaniem. Ślę moc serdeczności i pogody ducha:)