seria z windą
spotykamy się kilka razy w tygodniu
nie przyglądamy się sobie
nie rozmawiamy
czasem relacjonujemy
natężenie opadów deszczu w ostatnich
dniach
i jakość pracy anonimowej sprzątaczki
uśmiechamy się do siebie
uśmiechem klejącym
jak cieknąca żywica
przez szparę skóry
szpanujemy zębami które
tak naprawdę swędzą żeby gryźć
a nie błyszczeć
musi minąć grzecznościowy czas
żeby móc
pozwolić sobie na ucieczkę
uciekamy
zostają po nas karaluchy
to czym byliśmy, musieliśmy
co się dzieje
równolegle
schizofrenia
parapet osobowości
po zewnętrznej stronie maski
jest gorąco
gdzie jesteś ?
gdzie ty jesteś ?
proszę pani
proszę?
pana ?
Komentarze (6)
przyznam, że tego "pana" też miałam jakoś wyróżnić,
np. cofnąć go akapitami, albo zmniejszyć enter. duża
litera jest okay
jak dla mnie bardzo dobry wiersz, ostatnie "pana"
czytam z dużej litery "Pana" dodaje mi to dodatkowy
wymiar
podobałoby mi się, gdyby nie enteroza. jest za długie
o jakieś 15 enterów. chociaż użycie ich na końcu jako
środka artystycznego jest wymowne i ma sens. a
zresztą, może i te między poprzerywanymi myślami też
mają? zdecydowałem się przeczytać to jako spotkanie
samotnego człowieka ze swoim odbiciem w lustrze windy,
ale może to być równie dobrze ta schizofrenia
paranoidalna, którą każdy w jakiś sposób w sobie
hoduje. teraz już mi się podoba:)
To rzeczywiście smutny obrazek.
I tak zycie dobiega konca
Niegdys sobie bliscy utrzymuja znajomosc z
przyklejonym usmiechem.Smutne i prawdziwe.
+++