słowotok zawalony
plecak pakowany cierpliwie czekał
karp znał też wyrok
odliczaliśmy dni do pierwszej gwiazdki
telefon odebrałem siedząc na 'tronie'
plany zdechły
powiesiły się w próżni
nie zdążyliśmy z kolacją
ale poprawiałem jej chłodne loki żeby
poczuła
kiedy ludzie nie wytrzymują
przeprowadzają się do skrzynek
jej była za cienka
zmarznie
przecież zima
śnieg
zmarznięta ziemia i te sprawy
już po
ciało wraca doziemi
i kwiaty wracają więdnąc
ja wracam nocą do gnijącego miasta
może kiedyś je pokocham
byłoby łatwiej wstawać rano
składam stosy obietnic
które zaraz połamię
i napalę nimi w piecu
przetrwam przynajmniej do jutra
niech te święta szlag trafi
wszyscy tu wyzdychamy
całą rozkładającą się kupę
będą wpierdalać robale
a smród poczują w sąsiedniej galaktyce
obudził mnie ból głowy
pech nie dał doczadzić się na dobre
piec spękał od temperatury
sporo było wczoraj tych obietnic
i nadal chętnie podpalę to miasto
niech zdycha
samobójczo wiesza się w próżni
mam to wszystko w dupie
i znajdzie sie jeszcze miejsce
dla tych co nie lubią wulgaryzmów
pośpię jeszcze
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.