Solniczka. Apokalipsa
Gorzka medytacja o pomarańczy na rzęsach
zjedzonej do cna niby przynęta
moment gdy z nią do walki stanęłam
na sznurku wytartym ku sobie pociągnęłam
mnie – było tak a nie inaczej
chód pannicy jakby – kaczej,
znów na nią patrzę skonana
w faktach nieobeznana.
I dobrze.
Obdaruj mnie szczodrze
nieapetycznym klejem (frasunkiem zieję)
niedawno zimno się w pięty zrobiło
trochę jak wtedy, co nocą się śniło
- dokoła flamingi obdarte z kożuchów,
dla życia i bandy kocmołuchów.
w tym i mnie – w spadochron
owiniętej
mnie – szkłem zatrutym draśniętej,
ktoś mówi, że usta mam spierzchnięte
spojrzenie nienawiścią wzdęte.
Wiem aż za dokładnie
kolekcjonuję wiedzę snadnie, wiem i już,
wiem,
truskawkowy odkręcam dżem.
Niebo, kolego.
Sól rozsypała się w szóstym kwadransie
jestem jakby w transie.
Komentarze (2)
piękny wiersz o miłości, bardzo dobrze śie go czyta,
pozdrawiam +
ambitnie o miłości, pozdrawiam ciepło