Spoglądając w swe odbicie
Spoglądam w lustro,
Widzę swe oblicze.
To mnie boli, nieuchronnie.
Już na nic od świata nie liczę.
Więc nie patrzę tam za często.
Wolę żyć bez tego tak,
By móc wytrzymać, choć jest ciężko.
Boże, daj mi jakiś znak.
Codziennie wstaję, jak inni
z nadzieją na lepszy dzień.
Próbuję się odnaleźć i móc przeżyć
pełnią życia, bo to nie jest sen.
Kawałek po kawałku,
konsumuję swoje życie.
Przecież z każdą chwilą,
bliżej końca egzystencji ja jestem.
Więc smakuję, więc próbuję,
Więc ja szukam i podążam.
Ja tęsknię, czuję, potrzebuję
i pożądam.
Proszę, daj mi jakiś znak.
Smutne ranki, po dwunastej,
Zapłakane oczy pytające,
Samotne wieczory po północy,
I te ręce wciąż proszące.
Więc się boję, więc nic nie wiem,
Nie poznaję, nie dotykam,
Wciąż dla siebie jestem zerem,
Swych pięciu minut nie łykam.
Więc to boli, to mnie dusi,
To prowadzi do zagłady.
Mała cząstka mojej duszy
Już odpływa w zaświaty.
Więc nie patrzę w nią za często.
Wolę, żyć bez tego tak,
By móc wytrzymać, choć jest ciężko.
Boże, daj mi jakiś znak.
Więc nie patrzę tam za często.
Daj mi jakiś znak.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.