Spotkanie jeszcze jedno
No, to jedziemy dalej - tym razem 3-ci odcinek
5.
Ksienia, właściwie Ksenia Andriejewna, była
młodą kobietą zbudowaną "w sam raz", nie
ukazując obecnie jakiejś zbyt mocnej
konstrukcji ciała. Przyczyniały się do tego
jej częste wizyty w klubie fitness,
pływanie na basenie oraz uprawianie
biegania czy joggingu. W efekcie na pewno
nie można o niej powiedzieć, że była przy
kości, ale raczej słodka i wiotka, jak
mówił z kolei Teofil, być może większy
znawca kobiet, niż jego żona. Zresztą
prawda była też taka, że rok wcześniej,
zanim podjęła różnorodne, systematyczne
ćwiczenia w celu radykalnej poprawy formy
fizycznej i psychicznej, zrelaksowania się
i odnowienia biologicznego, Ksenia była
rzeczywiście osobą o wyraźnie obfitszych
kształtach. Kiedy Nina ją po raz pierwszy
do siebie zaprosiła, mogła jej się wydawać
nawet "blinkopodobna", jak ją z sympatią
czasem określała chwilowa chlebodawczyni.
Teraz już nie miało to jednak zbyt dobrego
uzasadnienia, bo dziewczyna wyraźnie
schudła.
Ksenia bywała w mieszkaniu Niny tylko w
tych dwóch dniach w tygodniu, które miała
nieco luźniejsze na uczelni, do której w
Polsce się zapisała trzy lata temu, czyli
na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.
Przyszła pani doktor wykazywała w stosunku
do małych dzieci, a zwłaszcza do ślicznego
chłopczyka imieniem Franek, delikatność,
zręczność, przytulność i zazwyczaj gotowość
do atrakcyjnej zabawy, przy której sama też
świetnie się bawiła. Teofil dbał o
równowagę psychiczną swojej małżonki,
dlatego zachęcał niezmiennie do korzystania
z usług zgrabnonogiej rosyjskiej brunetki o
wzroście nie przekraczającym 170
centymetrów i wadze poniżej 58 kilogramów,
za naprawdę niewygórowaną cenę.
Pochodziła z Jekaterynburga na Uralu,
znajdującego się jeszcze w europejskiej
części Rosji. Od dwóch lat przylatywała do
Polski z Moskwy, gdzie mieszkała z
rodzicami i dwiema siostrami. Skąd Teofil
ją wytrzasnął – o tym nie bardzo było
wiadomo, on sam zaś mówił o podsłuchaniu
kiedyś rozmowy swojej starszej siostry z
koleżanką. Tak czy owak wyglądało, że
wszyscy byli zadowoleni, Nina otrzymywała
co najmniej dwa dni luzu przy dzieciach, co
oczywiście wprawiało ją w bardzo dobry
humor.
To wszystko Filip dowiedział się na temat
sympatycznej, jeszcze mu nieznanej
Rosjanki, przysłuchując się rozmowie przy
stole gadatliwej siostry z rozkręcającą się
coraz mocniej mamusią. Czy panie mówiły o
tym tak obszernie po to, aby zachęcić
Filipa do ochotnego poddania się "pod czułą
opiekę Kseni" i zainteresowania się płcią
przeciwną nie czekając na zaschnięcie i
ustąpienie tęsknoty za Zofią, o czym obie
wiedziały? Nietrudno odpowiedzieć, bo wcale
tego nie kryły:
– Wyobraź sobie, synku, że Ninka uważa, że
Ksenia mogłaby być dla ciebie lekiem na
całe zło!
Nie miało znaczenia, że mamusia nigdy w
życiu nie widziała i nie słyszała tego
chodzącego ideału, o jakim hymny pochwalne
śpiewała jej córka – a mianowicie jaka ona
mądra, ambitna, będzie lekarzem, zostanie w
Polsce – a i tak wierzyła w to wszystko i
przede wszystkim w to, że Filip zakocha się
w moskiewskiej bogini, jak tylko ją
zobaczy.
Tak czy owak najbliższe krewne nie życzyły
synowi i bratu, zagrożonemu staro –
kawalerstwem, bo przecież dobiegającemu
trzydziestki, wpadnięcia i nazbyt długiego
pozostawania w tymże mało zaszczytnym ich
zdaniem stanie. Filip słuchał tych
opowiastek z coraz bardziej słabnącym
zainteresowaniem, a wreszcie zapowiedział,
że musi wychodzić na spotkanie do kumpla
Maćka na Ursynowie. Nina też miała zaraz
wyjść, ale udawała się do swojego domu na
Woli, więc rozstawali się jeszcze w
mieszkaniu mamy, pozostając w jak
najlepszej komitywie i w dobrych humorach.
Na koniec Filip zdołał jednak wypowiedzieć
swoje credo w kwestii Kseni:
– Ja mam dwadzieścia dziewięć lat, ona
ledwie dwadzieścia jeden – o czym my tu
mówimy? O dzieciaku młodszym od moich
nawiedzonych studentów? To się nie może
udać, kochane kobitki, bo różnica wieku i
doświadczenia jest, bo musi być,
przeogromna.
– Ona ma dwadzieścia dwa lata, mój chłopcze
– sprostowała Nina.
To nie miało jednak dla jej brata większego
znaczenia:
– Okej, ja z kolei w grudniu skończę
trzydzieści, więc różnica wieku pozostanie
taka, jak mówię, cokolwiek byś nie chciała
zrobić.
Ostatecznie po tejże swojej w końcówce
spotkania wypowiedzianej mądrości,
działając zgodnie z wcześniej otrzymanym
zaproszeniem, Filip wsiadł do metra i po
pół godzinie zjawił się na pierwszym
piętrze bloku na dalekim Natolinie.
Pierwszą osobą, którą ujrzał, była żona
Maćka, Barbara, zwana przez męża
pieszczotliwie Basieńką. Robiła wrażenie
emanacji i jak najtrafniejszego uosobienia
wszelkiej kobiecości – błyszcząca uśmiechem
i urodą, filuternością i powabem zgrabna,
długonoga blondynka, której czasem Filip
Maćkowi zazdrościł, oczywiście jak dotąd
tylko w myślach.
Niezupełnie inną, ale jednak podobną, bo
erotyczną sprawą było to, że Basieńka
należała do wąskiego grona kobiet, o
których Filip czasem marzył z upodobaniem,
przy okazji oddając się czynnie swojemu
ulubionemu zajęciu seksualnemu, czyli
onanizmowi. Zazdrościć przyjacielowi jego
kobiety to jedno, ale próbować mu ją
odebrać czy odbić to zupełnie inna rzecz,
do której nigdy nie chciałby dążyć, dlatego
zostało mu co najwyżej tylko to jedno
ulubione zajęcie. Tymczasem to, że ucałował
Basię w policzek na powitanie nic a nic nie
znaczyło – był to jedynie drobny gest,
który ani go nie podniecał, ani nie
wywoływał praktycznie żadnych innych
emocji. Dlatego nikt poza nim samym o tym
nie wiedział, o jego dyskretnym,
wielokrotnym dobieraniu się w myślach do
uroczej pani domu, przy czym nie była ona
przecież pierwsza w tym dość dziwacznym,
ale i statecznym procederze. Pierwszeństwo
bowiem w tych swego rodzaju wewnątrz –
filipowych zawodach, nie tylko pod względem
czasowym, ale i powiedzmy
"intensywnościowym" zjawiska, dzierżyła
Zofia, która także mogła zupełnie o tym nie
wiedzieć, mieszkając gdzieś daleko za
wielkim oceanem. Albowiem Filip nie
reklamował się z tym, aby informować wszem
i wobec, którą ze znajomych kobiet
pieściłby i kochał najchętniej, z
jakichkolwiek powodów. Robił to bardzo
dyskretnie, po cichu, aby nigdy wieść o tym
nie wyszła spod kołdry czy też z łazienki,
będącej aktualnie w jego osobistej
dyspozycji. Ponieważ gdyby wyszła, to
mogłaby owa wieść stać się swego rodzaju
sensacją w środowisku powiedzmy sobie
naukowym i / lub inteligenckim. Tak, Filip
potrafił się znakomicie pilnować,
ograniczać i opanowywać, przez co był
pewien tego, że z powodzeniem może te swoje
zabiegi bezpiecznie kontynuować.
Trzecią z pań, które można było zaliczyć do
owej wąskiej elity kobiet, których Filip
był wielbicielem, była kiedyś Marta,
starsza siostra Basi. W tym przypadku było
jednak niewątpliwie inaczej, albowiem nie
da się wykreślić z pamięci obojga faktu, że
istniał w przeszłości ich autentyczny
związek seksualno – partnerski, który nie
przetrwał jednak próby czasu. Kto był
winien niepowodzeniu – trudno orzec,
ponieważ żadna ze stron nie czuła się przez
drugą wystarczająco zadbana, aby można było
powiedzieć o pielęgnacji ich związku z
należytą starannością. Na dodatek wszystko
mogło rozbijać się o wciąż niezaspokojoną
tęsknotę Filipa za Zofią, o czym co prawda
Marta nie wiedziała, ale jednak jakąś
trudność między nimi wyraźnie wyczuwała
swoim kobiecym, szóstym zmysłem.
Po przywitaniu się z Basią, a za chwilę z
Maćkiem Filip zaczął rozglądać się za
pozostałymi uczestnikami wieczornego
spotkania – za Martą właśnie i jej chyba
aktualnym facetem, Robertem. Mieszkanie
gospodarzy składało się z dwóch pokoi i
salonu z aneksem kuchennym, więc nie było w
nim specjalnie miejsca na ukrycie się, więc
pytające spojrzenia Filipa, kierowane do
obojga małżonków od razu zostały poprawnie
rozszyfrowane.
– Trochę nam się nie udało dzisiaj zebrać
starą czwórkę brydżową – zaczął wyjaśniać
Maciek. – Robert nam się posypał
zdrowotnie, o czym dowiedzieliśmy się
dosłownie przed chwilą, dlatego musimy
jeszcze trochę zaczekać za naszą przemiłą
Martusię, która niebawem uzupełni nasz
dzisiejszy skład. Zgadzasz się, Filip, na
takie rozwiązanie? Mam nadzieję, że tak
będzie, choć poniekąd nadzieja to ...
– Oczywiście, że się zgadzam, chociaż
wolałbym postawić drobny warunek
organizacyjny.
– Mianowicie? – zapytał Maciek, przynosząc
na stół kieliszki i butelkę koniaku.
– Z Martusią wolałbym jak najmniej grać w
parze. Wiecie przecież, że akurat w brydżu
partnerzy powinni dobrze się rozumieć i być
ze sobą dopasowani, co dla mnie i Marty
będzie, jak wiecie, raczej trudne do
osiągnięcia. Zwłaszcza, że ona ma już przy
sobie kogoś innego, czyli nie zasypia
gruszek w popiele.
– W brydżu jak w życiu – partnerzy powinni
dobrze się rozumieć i być ze sobą
dopasowani, prawda, Maciusiu? – Basia
przykleiła się do męża i całowała go tak
długo, aż wszyscy usłyszeli dzwonek do
drzwi.
– Otóż i nasza Martusia – wysapał Maciek,
odkleiwszy się wreszcie od uśmiechniętej od
ucha do ucha małżonki.
– Już otwieram – zaśpiewała pięknym
sopranem Basia i pełnym wdzięku krokiem
walcowym pobiegła do drzwi.
https://www.youtube.com/watch?v=oCc7ySI9YMw
Komentarze (9)
:)
pozdrawiam serdecznie ...
Szadunka
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz.
Pozdrawiam serdecznie.
Jestem ciekawa dalszego ciągu.
Pozdrawiam serdecznie.
Promień Słońca
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz.
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj Janusz K.
Jestem zainteresowana opowiadaniem i czekam na c.d.
Widać, ze będzie ciekawie, bo wspaniale piszesz,
Pozdrawiam serdecznie.;)
Krystek
JoViSkA
Bardzo dziękuję za wizyty, czytanie i komentarze.
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo interesujące i wciągające...ciekawe co dalej :)
pozdrawiam :)
Z przyjemnością i zainteresowaniem czytałam.
Pozdrawiam serdecznie:)