Strzyga
Kaskady śmiechu i buzująca radość.
Przez wijące się prześcieradła mgieł
prowadzi mnie do siebie Anioł.
Bujna czupryna,
śliczne niebieskie oczka,
niewinny uśmiech
i usprawiedliwiający rumieniec.
W legendarnej dzielnicy
Domów z Trzema Garażami
stoi Jej pałac.
W jednym pokoju zmieściłaby się
szufladka jaka przysługuje mi
na życie w mrówkowcu.
Wchodząc do sal otynkowanej cegły
skąd wygnano wielką płytę
czuję brud swoich łachów
i sadzę na twarzy.
Gdy jesteśmy w Jej komnacie
zdejmuje swoją suknię
jakby zrzucała z siebie blask księżyca.
Ziemisto-popiołowa cera,
zapadnięte oczy w sinych obręczach,
wystająca łopatka, gdzie powinno być
skrzydło
i dwa żółte, wykrzywione kły
na próżno szukające w moich żyłach
Światła.
Co brałem za bóstwo, okazało się
diabłem.
Rozpaliłaś we mnie żar, potworze,
istny potop gniewu,
ale zostaję,
by móc gardzić tym bagnem,
w którym grzęźniemy.
Bo po cóż tu jesteśmy
- Ty i ja -
Przymierze Upadłych Aniołów,
surfujących na uciekającym czasie,
który na mecie przemieni nas w gnój.
Zataczamy się razem,
rechocząc jak głupi,
świat wprawiając w zgorszenie!
Śmiech dwóch pijanych diabłów
jeszcze nieraz odbije się echem
od jesiennego liścia
opadającego w cmentarną noc!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.