u szczytu...
kazali mi zejść ze schodów,
lecz że chodzić jeszcze nie umiałem
to z góry tej zleciałem
i kości sobie połamałem
na dole liżąc moje rany
nauczyłem się pisać i czytać
i wtedy też poznałem
że stopami nie mogę już podłogi dotykać
zobaczyłem w tym wszystkim sens
coś jakby nadzieję
i z powrotem na górę
zacząłem spinać się
dziś jestem już prawie u celu
palcami muskam jego szczyt
lecz nie mam odwagi ku temu
by spojrzeć co tam kryje się
może zobaczę tam Eden, raj,
a może garnki smoły i piekielny żar,
jestem tchórzem chociaż wiem
że na szczycie stoi ona
może pomoże mi się wspiąć...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.