szklana róża
Moje serce niczym ta szklana róża rozpada
się w pył
Już nie gram z królem gór o marzenia
Przegrałam to rozdanie
Nawet święty Piotr w niebie nie wie już co
ze mną zrobić
Wszelkie asy w rękawie porwał wiatr
Jak teraz żyć mam?
Przegrałam życie bo grałam o miłość
Bo myślałam że to największa wartość
Jak mówiłeś Pawełku?
Tak wiec trwają wiara nadzieja miłość te
trzy a z nich największa jest miłość
Nawet ty opuszczasz teraz głowę w
zawstydzeniu
Patrzę na ten szklany kwiat roztrzaskany o
podłogę
Pamiętam gdy go dostałam
Górski potok porywał kamyki swym rwącym
nurtem
Zabrałeś mnie w najpiękniejsze miejsce
jakie widziałam
Z dala od ludzi
Wysoko w górach
Na łąkach zielonych i kolorowych od
kwiatów
Tam dałeś mi najdoskonalszą róże świata
Kiedyś powiedziałam ci że nie chce ich od
ciebie
Bo ich czas jest krótki i nie są
odzwierciedleniem naszej miłości
Ty dałeś mi kwiat który nie zwiędnie
Zimny niczym ty
Stworzony ze szkła
Kruchy niczym ja
Teraz patrzę w twoje oczy gdy mówisz że już
nie ma nic
Że skończyło się
Aż wreszcie milkniesz widząc że i tak już
cię nie słucham
Cisza
Wszechobecna cisza mnie przytłacza
Klękam przy strzępach róży
Zbieram jej zbite płatki
Nie zauważam szkarłatnych kropel
zabarwiających białe szkło
Nie widzę nic
Łzy rozmyły mi świat
Modle się tylko do swego anioła by cisza
oznaczał że już cię nie ma
Że już nie będziesz ranił
Cisza była zła
Anioła nie było
Nikt nie słuchał modlitwy
Ty byłeś tam ciągle
Stawiając mnie na nogi znów krzyczałeś
Nazwałeś mnie głupią i siłą zaciągnąłeś do
łazienki
Dopiero gdy lodowata woda obmyła moje
dłonie zrozumiałam że krwawiły
I znowu cisza
Biały bandaż na rękach był niczym policzek
dla mroku zbierającego w sercu
Twoje słowa tak znienawidzone znów stały
się oczekiwane
Powiedziałeś przepraszam
Za co?
Nic nie potrafiłam wyczytać z twej
twarzy
Jak zawsze zniknąłeś za maską
Ty i twój chłód
Znów zaczynasz mówić
Znów rozrywasz na strzępy ciszę
Ciszę która powoli koiła kolejne rany
Przepraszam że nie potrafię być dość dobry
dla ciebie...
Że nie umiem kochać twoją miłością...
Przepraszam że jestem mrokiem...
Przepraszam że nie umiem znieść twojego
światła...
Przepraszam że cię niszczę...
Powinienem odejść...
Nie umiem...
To jest jak sen narkomana...
Czarne motyle odleciały z głowy
Wiem że radość znów napełniła me oczy
widziałam to w grymasie na jego twarzy
Śnijmy razem
Bo ja kocham twój mrok
Anioł powrócił
Teraz on nazwał mnie głupią
Ale jego głos był radosny
Bo on jak i ja wierzył że kiedyś się uda
I jego mrok nie będzie niszczył mojego
światła
A nauczy się z nim żyć
Gdy zasnęłam on podarował mi kolejną
róże
Kiedyś poproszę go by następna była z
nietłukącego szkła
Kolejny sen wariata gdzieś pognał by
powrócić
Do tego czasu znów nabiorę sił
A może uda mi się zapalić światło tam gdzie
nadal jest ciemno
mojemu księciu za to że jest
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.