Taniec...
Był wspaniały bal karnawałowy
w kryształowej i lustrzanej sali.
Przepych strojów i kreacji -
wyjątkowy…
Mnie zaś tam - portiera funkcję dali.
Otwierałem zatem wrota przed damami,
które wiankiem otaczali dżentelmeni,
odurzony najlepszymi perfumami,
oślepiony blaskiem pięknej biżuterii.
Już właściwie komplet gości był na balu,
ja już wrota zamknąć zamierzałem,
kiedy nagle - w roziskrzonym szalu -
jakaś piękność z impetem zjechała.
Wyskoczyła lekko z sań wspaniałych
i podbiegła do mnie, płaszcz mi dając
ze słowami: prośbę spełń mą małą
i mnie prowadź, na mnie już czekają.
Po czym gestem bardzo poufałym,
tak, jakbyśmy się od wieków znali,
ze swobodą wzięła mnie pod ramię
i tak znaleźliśmy się na sali.
A że właśnie walca zaczynano,
- jak to było, dociec dziś nie sposób -
zaczął tańczyć portier z piękną Panią,
co potwierdzić może wiele osób.
Zamieszanie było niesłychane
i zdumienie więcej niż szalone,
bo tańczyli z sobą aż do rana
portier z Panią w szalu roziskrzonym.
No a potem, kiedy bal się skończył
- zanim Panią znów zabrały sanie -
ciepły szept do ucha mnie zaskoczył:
jakoś dziwnie zbliżył nas ten taniec...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.