Trzy dni...
Wreszcie na własne nogi stanąłem,
długo to trwało przyznać sam muszę.
Ale się w sobie silnie zawziąłem,
cierpiąc boleści straszne katusze.
Głowa mi spuchła jak wielka bania,
język zesztywniał w całej długości.
Słaby na ciele ledwo się słaniam,
dusząc drążące organizm mdłości.
Oczy przekrwione blasku nabrały,
mgła odpłynęła sinym tumanem.
Krwinka czerwona kolor ma biały,
białko znów białkiem będzie nazwane.
Mózg jął rozwijać powoli zwoje,
myśli wracały chcąc być nazwane.
Też co szczególne…nas nie jest
dwoje,
sam jeden męczę się z swoim stanem.
Bo jeszcze wczoraj to był szał planet,
wszystko migało jak nakręcone.
Dlatego życie mam rozerwane,
do dzisiaj szukam części stracone.
Trzy dni weekendu, duża przesada,
czyni spustoszeń w narodzie wiele.
Ale tak życie już się układa,
dając nam w kupie same niedziele.
Komentarze (4)
Prawda o długich weekendach. Super!
Przynam,ze czytajac Twoje wiersze zawsze (przewaznie)
wywoluja one we mnie usmiech. Lubie "takie" Twoje
wiersze
Wiersz trochę smutny, ale jednak z radosnymi
przebłyskami.Ładnie napisane:-)
trzymaj się mocno. pozdrawiam ciepło :)