Ukłońmy czoła mętne od wzburzeń.
Melancholia trupia mnie zwiodła tutaj w
sień
i przysnąłem u boku wygaszonego ciała,
obmytego z tchnień.
Okrutna wiosna w czarnym karawanie majowych
westchnień
ciągnie bezdrożem niosąc nas
zatroskanych
gdzie uda blade spoczęły na ostatnim ich
łożu.
Śmiertelna symfonia czaruje nas
i niebiosa rumiane łkają - smutkiem
stęchłym oparzone.
Oto istnienie przeminęło zbyt
gwałtownie,
w zdradzie, w posłuchu, w niepewności na
jutro.
Zerwany łańcuch egzyny już nie
zazgrzyta.
Dziś już martwe opalają się te członki
słabe,
dzisiaj suną po niekończącej się
autostradzie niewiadomego.
Ukłońmy czoła mętne od wzburzeń i
strachu.
Czy ten koniec okazał się początkiem?
Z tym wzgórzem pogrążam się łzom
ostatnim,
Z tamtym potokiem daję się porwać zawiei i
wichrom skrzydlatym.
Jestem zmęczonym aniołem, duszą polnego
bębna,
Z tańcem na ciele odchodzę w urwisko snu
Aby umrzeć na lśniącej poduszce dna
mojego,
A dzień podąży w me ślady jasne
I przepadnie za ostatnią kurtyną
wieczoru
Mój oddech pozostanie tylko nocnym
dreszczem na skroni ,
U wrót poranka rosa go zaczaruje w mgiełkę
różową
Abym powrócił,
Abym powrócił w sen kolejnego dnia.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.