Ulepione gliną
Kiedyś byłem na wycieczce w skansenie,
stały tam stare, pięknie odnowione wiejskie
chaty,
wiatrak który działał nawet jak przed
laty,
młyn, kuźnia, a w niej kowal z młotem w
dłoni
wykuwał z czerwonego żelaza najdziwniejsze
rzeczy,
podkowy, narzędzia, a nawet elementy starej
broni.
W innym miejscu pasieki stare, a obok w
dużej chacie
gospodyni piekła chleb dokładnie tak jak
nasze babcie.
Chodziłem tak chłonąc całym sobą tą
przeszłość ulotną,
aż zauważyłem dużą grupę ludzi stojących
wokół czegoś,
zaciekawiony podszedłem i zobaczyłem tam w
środku
siedzącą kobietę przy garncarskim kole.
Była nieziemsko piękna jak mogą być tylko
czarownice
i nawet czarowała. Tak nie kłamię, daję
słowo.
Brała w swe dłonie bryłę gliny, kładła na
koło
i wprawiała je w ruch, a Jej długie, piękne
palce
zamieniały te bryły w coś co początkowo
trudno było rozpoznać, bo nie były to
dzbany, garnki, mise.
Wpatrywałem się w Jej pracę jak w cudowne
misterium,
palce, te piękne palce, choć brudne od
gliny
tworzyły jakieś dziwne formy i dopiero
gdy spojrzałem w Jej piękne oczy
zrozumiałem,
zrozumiałem, że ulepiła z gliny ludzkie
uczucia.
Zacząłem je rozpoznawać, miłość, nienawiść,
przyjaźń i pożądanie.
Jak Ona to robiła, ach gdybym ja kiedyś tak
mógł,
i usłyszałem czyjś szept, Tak kiedyś z
gliny lepił Bóg.
Kiedy skończyła, uśmiechnęła się i
powiedziała,
Jeśli ktoś ma ochotę, może kupić, to do
sprzedania.
Rzuciłem się jak głupi poprzez tłum, lecz
cóż, ja stary
spóźniłem się. Przede mną stał już on,
o wiele młodszy i to on kupił od Niej
Miłość,
a ja....................... a ja, kupiłem
pożądanie.
czemu ja tak kłamię, przecież tam nie byłem ............................... a może ?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.