WESELE NA BRZESKIEJ
WESOŁEJ ZABAWY ANCE I PAWŁOWI
Proszę sądu wysokiego, mówiłem, to nic
wielkiego,
Z Brzeskiej koleś, jakich mało, żenić jemu
się zachciało.
W nas to jakby piorun trzaśnie, na ten
smutny obrzęd właśnie,
Przyszła cała nasza paka, wiedzieliśmy,
będzie draka.
Koleś straszny moczymorda, lecz kazano grać
mu lorda,
Panna młoda pani Hania, ciągle jemu pić
zabrania,
Na ramieniu kładzie główkę, z rąk wyrywa
musztardówkę,
Coca-Colę mu nalewa, widzę, że go krew
zalewa,
I baranim patrzy wzrokiem, wtedy mrugam
jednym okiem,
I zasuwam do łazienki, po co chłop ma
cierpieć męki.
Co jest grane w lot załapał, za żołądek
wnet się złapał,
- Przepraszam cię, Haniu miła, sałatka mi
zaszkodziła.
Zamknęliśmy się w łazience, widzę trzęsą mu
się ręce,
Oczy ma na wpół przytomne, -Do śmierci ci
nie zapomnę,
Ale ty masz bracie główkę, dawaj wreszcie
tę połówkę.
Rąbnął z gwinta pół butelki, resztę schował
za kafelki,
Wyszedł stamtąd inny człowiek.-Już mi
przeszło, Haniu miła,
Morda mu się rozjaśniła, klepnął teścia pod
łopatkę,
Aż mu kotlet wpadł w sałatkę. Dalej też się
dobrze działo,
Ale koleś znów miał mało. Skoczył zaraz do
łazienki,
Wyszedł już na nogach miękkich. Rozsiadł
teraz się jak basza,
I do picia znów zaprasza. Wlałem w siebie
ze trzy sety,
Wrąbałem ze trzy kotlety. Koleś gładko colę
łyka,
Wchrzanił chyba z pół indyka. Pani Hania
wniebowzięta,
Trzyma na nim swe rączęta, na kolana się
kituje,
Coś do ucha mu tam truje. Usłyszałem tylko
zdanie,
Zdumiałem się niesłychanie.- I nie będzie w
domu wódki,
Zapamiętaj to malutki…Twarz kolesia
jak purpura,
- To ty jesteś taka rura? –W domu
zawsze będzie wódka,
-Zapamiętaj to malutka. Koleś nerwus jakich
mało,
Zaraz będzie coś się działo. –Złaź z
mych kolan, weź tę główkę,
Dawaj mi tu musztardówkę. Całą szklankę
wlał gorzały,
Nagle patrzę osłupiały, teścio szklankę mu
zabiera,
Myślę sobie : o cholera, koleś na to nie
pozwoli,
Jak mu z łba nie przychromoli , Jak poprawi
pięścią w ciemię,
Teścio leci już na ziemię. Teściowa się
drze zawzięcie,
Już nie będziesz moim zięciem. Niech
mamusia wrzask ten przerwie,
-Mówi koleś, bo oberwie. Wrzucił jej za
dekolt wielki,
Zimne nóżki z salaterki. No i się zaczęła
chryja,
Koleś Hanię wyrżnął w ryja, potem szybkim
ruchem głowy,
Wybił Hani ząb trzonowy. Wtedy wujo pani
Hani,
Jak kolesia zaiwani, Koleś leży a wuj z
bratem,
Duszą własnym go krawatem. Myślę, koleś ma
kłopoty,
Mówię, chłopcy, do roboty. Naparzamy się aż
miło,
Szwagra Hani trzasłem w ryło, dołożyłem
jeszcze fleka,
Był człowiek, nie ma człowieka. Robię
przerwę, nie bez racji,
Badam przegląd sytuacji. Dobrze idzie, mamy
górę
Odpoczywam, zjadam kurę, ze dwie sety w
siebie wmuszam,
I znowu do boju ruszam. Gdy walczyłem z
wujem twardo,
Ktoś mi chlapnął w twarz musztardą.
Oczy mnie szczypały potem, więc przemyłem
je kompotem.
Dziadzio jakiś przy mnie siedział, patrzę
bierze coraz śledzia,
Lecz krótkowidz, widzę minę, trafiał ciągle
w swą rodzinę.
Babcia Hani, pani Hela, zjada wiśnie z
pestek strzela.
Jakiś szwagier pani Hani, coś do ucha mi
tam chrzani,
Że zagubił sztuczną szczękę, - trudno- jedz
pan rzeczy miękkie
Nagle patrzę jak powoli, ktoś spod stołu
się gramoli.
To był teścio, daje dyla i poleciał na
Cyryla.
No i wtedy przyszedł glina, och,
przepraszam, zapominam,
Znaczy zjawił się pan władza, na dołek nas
odprowadza.
Proszę sądu wysokiego, mówiłem, to nic
wielkiego,
Może ktoś zawinił inny, lecz ja czuje się
niewinny,
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.