Wieczna pułapka
Niby nie wiedziała co będzie...
Kiedy przecierała szybę dłonią,wszędzie te
krople.
Niby te czarne okulary,chustki i
swetry...
Wciąż ten dźwięk dzwonka, na zabicie
sprawdza porządek dnia kolejnego.
Celu w tym żadnego,czas na karę
kochanie!
Szalony umysł w opętaniu pozostaje bo jakąś
władzą w szponach swych ją zakleszczył.
Niby jutro wróci tamten czas,kiedy widziała
słońce i ciało czyste jak łza miała...
To już nie strach, to już nie ból,w
przekonaniu,że musi to znosić nadal maskuje
ślady.
Cudowna delikatność i kobiecość...uczucia
wygasły...twarz jej bez wyrazu, patrząca
skamieniale.
Niby przysięgała i potomstwem nieraz
obdarzała.
I kolejne krople z podłogi ściera i kolejne
narzędzie na swym ciele odbiera...
Nie miała tyle siły, w obojętności już
trwała i tylko ta jedna chwila...mogło jej
nie być.
Zimne żelazo, strome schody i
ciemność...nie potrafiła.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.