***
Wiersz napisałam ładnych parę lat temu, ale chyba nadal jest niestety aktualny (albo teraz nawet bardziej, niż wtedy...)
Zimne ulice
I wiatr
I oni
Pędzą w zmierzch
Wyciągają dłonie
Po byle jakie życie
Bez wielkich radości
Bez rozpaczy
Najbardziej szara
Ze wszystkich szarości
Rozdziela
Pracę i pensję
Codzienną drogę
Z biura do domu
Zapach wódki
I pogardy
Na wyludnionym
Ciemnym przystanku
I hipokryzję
Dla tych bardziej cwanych
Zmierzch
Dzieciom blokowisk
Dał betonowe płyty
Na skraju osiedla
I trochę spray’u
I przekleństwa
I kosz narkotyków
I brak perspektyw
I głód
W ostatnie dni miesiąca…
W tysięcznym oknie
Od lewej
I pięciotysięcznym z prawej
W trupim blasku telewizora
Minister – samozwańczy prorok
Mówi o wyższych podatkach
W celu zwiększenia diety poselskiej
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.