Wiersz o drzewach
Kiedy widzisz jak drzewo wypluwa z siebie
krew
Ksztusi sie tkwiącą w gardle korą
Co zastygła jak lawa na słoncu i pręzy się
jak lew
By upolowac cos co ludzie nazywają
pokorą
Drzewa rumienia się swym własnym urokiem
Mimo ze takie w istocie sa chropowate
Dla niesmiertelnych za wysokie
I słabe ,ulepione z waty
Cień dookoła drzewa przyciąga spojrzenia
gromowładne
Podpala skroń ,ucina lisciaste dłonie
Tłumaczy istote swiata jak mozna
najdosadniej
Zatopić się w ogień który szczęsciem tkwi
,i płonie
Wyrwac z ziemi drzewo to tak jakby uciąc
kruche kopyta koni
Spojrzeć w oczy smierci ,i wypić
truciznę
Spotkac mgłę co swiata resztę chce
zasłonic
I pokierować statek w twoim sercu na
mieliznę
A ty zapakowany w potęzny tobołek zmartwien
-usychasz
I jak kwiat stary i nie potrzebny
więdniesz
Duch twoj podaza tam gdzię podązyła
pycha
Oglądasz się do tylu jak wiatr ucina twe
gałęzie
I tylko myślisz i snisz o raju
Ogrodach i scianach babilońskich switów
Przed których osobowoscią i duszą człowiek
staje
I wyczekuję zenitu.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.