wierszom
I ktoś tam krzyknął: rodź dzieci,
a ja wierszem się gryzłam, aż do krwi,
zabandażowali, wybaczyli, drzwi zamknęli
jako zmarnowaną odhaczyli i spokój
święty.
I ktoś tam krzyknął: jakaś ty blada,
a ja w wiersze wsłuchana, im w oczy
patrzyłam,
krew z powiek ścierałam i w pierś się
biłam,
z Leśmiana aniołem pióra w taczce woziłam
– żyłam.
Aż wreszcie przyszedł do mnie mężczyzna
i krzyczał: spalę, spalę te książki,
zobaczysz,
zaczniesz wreszcie żyć, tak naprawdę,
spalę te nieżywe, zaczarowane światy.
I zachorowałam, tak na poważnie,
nie tam grypa, czy angina,
a oni stali nade mną bladzi i szemrali:
„Ot, biedna, biedna
dziewczyna”.
I jakoś tak się ciemno zrobiło,
i nikt nie wiedział jak będzie jutro.
A on przyniósł mi tomik wierszy z
kokardą,
zapakowany, piękny, pisany czarną farbą.
Usiadł przy mnie tak blisko, otoczył
ramieniem
i cichutko, cichutko wyszeptał:
Zdrowiej, tylko zdrowiej Kochanie.
A później żegnał mnie wierszem,
wierszem ciężkim i twardym,
wierszem tłumaczył, co miłość znaczy...
Komentarze (1)
Leno jaki piekny wiersz, i wiesz co?opisuje stan ducha
każdego poety...Tu poezja postawiła Cie na nogi,
przyczepila skrzydła..i jakie imponujące. Lenko
popraw...krzyknął..( literówka)
Życze Ci najpiękniejszych chwil w Nowym Roku, by był
cudownie otulony w miłość. Ewa