Wnuczek Archonta
Obok nie całą sekundę później ,
z pękniecia w spleśniałym chlebie,
wycisnął się dziadek Cierń,
z drożdżami dosypanymi do szpiku, potężny
wzrastał,
szybką gimnastyką śmiertelnie zamęczył swój
spóźniony cień,
w wydętym tobołku pełnym światła, obok
emerytury,
złota spinka powstrzymuje Ojcowską
darowizne,
przed rozlaniem na świat.
Z tyłu za skrzypiącymi kalanami,
mali archonci z kulami u nóg,
niegrzeczne wnuki,
które zamiast szczęki mają szuflady pełne
spróchniałych przeklęństw i zaklęć,
znaja każde ludzkie słowo, dzięki nim żyją
unikając samozapłonu.
Dziadek Cierń
co przenika to ja jestem,
głowę posypałem waszym popiołem
z żmijowego plemienia pochodzę,
w chwale psalmów archontów,
bez wizerunku, lubie pocałunki w
policzek.
Jestem Cierń ten jeden z wielu na głowie
Chrystusa.
Wnuczku wyjdź z pod choinki zabierz
prezenty,
dołącz do braci z wiedzą,
byle dalej od biednej stajenki,
do prawdziwej rodziny, nie tej tu
zastępczej.
w atomowym wirze rozgrzewaj bez
świadomości,
nowym ogniem poparzysz pisklaki z starego
gniazda, byłego domu.
Ptasią mamą zajmę się "Ja".
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.