Wyzwolenie
tkliwość srebrzystego lustra w świetle zjaw
uprzedza mnie beznadziejnym
westchnieniem
los, przedziwnie przezorny,
okiem cyklopu wiruje w zapomnienie
kołysze me myśli i nuci melodie,
zatroskanych głów
w pociemniałym gwiazd majestacie
wspominam siebie i gasnie płomień
planetarnych uniesień
trzykrotnym tak tak tak...
I wiele odległych i maleńkich spojrzeń
niczym księżycowy obraz zatopionych w
przestrzeń, pozorności
szuka odbicia lecz znajduje prawde
swój drzemiący lęk..
nie wiadomo gdzie i jak
skorupą granitu otoczony
przetrwa podniety świata maluczkich i
słabych
pytaniem kim jestem, co dalej...
Jest droga ożywcza zielenią osnuta w słońce
spowita
i krople przejrzystych krysztalów radości
niczym usmiech dzieca tak szczere naturalne
spływają nią prosto w głąb unicestwienia
przestarzałych jam autodestrukcji
drążąc gest po geście komnatę
człowieczeństwa
Nią cicho podąże, z trwogą w oku złodzieja
i męża, kradnąc złu wolność
oddając pragnącym ukojenie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.