Za lustrem
Uderzyli, gdy zapadał zmierzch.
Słońce od kilkunastu minut
trwało w błogiej niewiedzy,
budziło do życia,
gdy oni szykowali się
by oddać pokłon Żniwiarzowi,
ptaki witały brzask,
kwiaty otwierały się,
ostatnie zimne ćmy
pierzchły przed promieniami,
a obok....
Błękity i czerwienie królowały,
gdy gwiazda wschodziła,
mgiełka nad jeziorem rozrywa się,
codzienna roszada toczy trójkąt.
Ludzkie demony unoszą łby,
biała śmierć w dłoniach,
to co piękne,ale tak kruche, wezmą,
galopem prą na spotkanie przeznaczenia,
które gra z przypadkiem,
świetliki gasną,
a gwiazdy wstrzymują oddech,
ogień zaraz pogrzebie noc.
Nie ma niewinnych, są tylko głupcy-
rzekł król i umoczył miecz w bólu.
Komentarze (4)
dobry, wymowny wiersz. pozdrawiam ciepło :)
przerażająca treść, ale wymowny wiersz, pozdrawiam :)
Grozą powiało, tak malowniczy obraz przedstawiłeś...
genialny, na prawdę niezły wiersz!!