Zabiłam świt
noc jeszcze była
kiedy naglę pojawił się
sapał i krzyczał
krew z niego spływała
swąd z każdej strony wydobywał się
bladość mego lica
nie przeraziła go
bezradna o ścianę oparłam się
wiedziałam że jak podejdzie
to będzie źle
za pleców broń wyjęłam
wymierzyłam na cyngiel nacisnęłam
ze świstem kula wyleciała
do celu zmierzała
z wielkim impetem uderzyła
naglę ciemność nastała
dokonał się cud
zabiłam świt
aby dalej móc spać
tylko Ty mój miły, możesz bezkarnie budzić mnie skoro świt...
Komentarze (1)
Można by i budzikom śmierć zadać okrutną --
pozdrawiam