Zegar
leniwie spojrzał na tarczę zegara,
mniejsza wskazówka do góry dotarła,
duża staneła na ósmej godzinie,
z radia lekka melodia płynie,
i dźwięk dzwonka przerwał to dumanie,
to Ona na dole, czeka na niego w bramie,
zszedł do niej - nie zamienili słowa,
przyszła - więc chyba jest gotowa,
przecieli ulice , idąc pewnym krokiem,
szli coraz szybciej by zdążyć przed
zmrokiem,
doszli do zielonej częsci tego miasta,
znaleźli miejsce gdzie latarnia zgasła,
ławka wydawała się być idealna,
taki był plan - więc decyzja zapadła,
usiadł na niej, rozłożył ramiona swe,
ona staneła , rzucając na niego cień,
zbliżyła się do niego - usiadła na nim,
on włożył dłoń pod jej ubranie, zanim
jakikolwiek dźwięk wydobył się z ich
płuc,
wiedzieli że to będzie jak ze snów,
kochali się namiętnie,drapieżnie i
dziko,
gwiazdy i drzewa były ich publiką,
powietrze przeszywały dźwięki ich
rozkoszy,
choć tak drżące, żaden ptak się nie
spłoszył,
kiedy jej ciało opanował eufori dreszcz,
a jego plecy oblał zimny deszcz,
stworzyli dwie postacie,rozdzielając swe
ciała,
ona otrzymała zapłate,on wrócił do
zegara...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.