**zobojętniałe dzieci miłości**
Patrzy w jego oczy, patrzy
i nic.
Patrzy na skórę, patrzy
i zryw.
Pożądanie nie to samo,
nie ta sama postać już.
Chwila zawahania
i wyciągnęła rękę po klucz.
Oddał w milczeniu
i zamknął już drzwi.
Pobiegł w ciemnościach,
nie widząc świateł złych!!
Samochód przejeżdżał,
nie ma chłopca już.
Dziewczyna została,
zalęknięta za progiem tuż.
Obwinia się za każdy
niespędzony z nim dzień.
Za każdą minutę
bez pocałunków we mgle.
Za jeden z tysięcy
uścisków ich rąk.
Za to, że ona została,
za to ze on…
On już nie cierpi,
zostawił ją samą,
z białym cierpieniem jak lilia
zmarniała.
Dzień pewien przyszedł
nie wytrzymała.
Zobojętniała, zbolała, zanikała.
Tak skurczony jej ból
do granic ostatka,
podsunął jej jedno pchniecie,
jedno ciecie.
I nie ma już dziewczynki
z białymi włoskami.
I nie ma już cierpienia z
czarnymi myślami.
Została pamięć.....,
został jeden sen.....
o dzieciach z miłości stworzonych!!!
dla ludzi chorych z miłości....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.