Gdy kończy się wieczność skuta...
Gdy kończy się wieczność skuta mroczną
ciszą
I feniksa skrzydeł trzepot z daleka mnie
budzi,
Szmaragdowe trawy me ciało na fali
kołyszą
I gdzieś w nicości przed sobą widzę twarze
ludzi
Daleko czy tuż obok perły dziecięcego
śmiechu?
Gdzieś daleko lub obok cichy szept
kochanków…
Znów światło ujrzą narodziny kolejnego
grzechu
Rozmyte zapachem róż, konwalii lub
rumianku…
Byłam nad przepaścią, gdzie swój ślad
rzeźbiły wichry
Na mojej bladej twarzy, wątłym ciele,
hardej duszy…
Wśród gromów i błyskawic, co tak długo nie
cichły
Spragniona ukojenia, czekałam, aż łzy wiatr
osuszy…
Trwałam tak nim serce udręczone bólem
zamarło
I na chwilę me oczy zasnuł welon z białej
mgły…
Ależ tak, wciąż pamiętam, wspomnień nie
zatarło
Tylko ktoś niewidzialny wciąż dalej gna me
sny
Ja już nie płaczę, łez nie ma –
zwyczajnie wyschły
Został ból, którego nie ukoi nawet matki
dłoń czuła
I konieczność istnienia pomimo marzeń co
prysły…
Co z takim trudem, wiarą i nadzieją ma wola
snuła…
Komentarze (6)
Zaczarował mnie ten wiersz i poruszył... Po prostu
piękny...
Wiersz jest po prostu piękny ... Zobaczysz los jeszcze
się do ciebie usmiechnie
...wieczność się nie kończy i to jedyne pocieszenie że
kiedyś odzyskamy stracone marzenia...bardzo bolesny
wiersz...
Bardzo głęboki wiersz... Wiele w nim smutku jednak
jest to coś co przykuwa uwagę...
Bardzo dobry kawałek poezji + pozdrawiam :)
bardzo dobry wiersz...warty głębienia się w
treść...pozdrawiam