Lata świetlne
Spadała w dół
wąskiej studni
tak wąskiej że skronią
ocierała się o chropowatość cembrowin
nie pojawiła się nawet strużka krwi
naelektryzowane włosy falowały wokół głowy
chroniąc skórę przed zranieniem
spadając gładziła się po brzuchu
wykonywała okrężne ruchy wokół pępka
przelatywała przez kolejne kręgi
mijały lata świetlne
myśli układały się w precyzyjne
wzory każdy rok świetlny
przybliżał je do prawdy absolutnej
z mózgu po kolei wyskakiwały tkanki
komórki atomy elektrony kwarki u s d
za nimi maleńkie pętle drgających strun
rezonowały a ona drgając oddawała
przestrzeni
całą energię istnienia.....
słabła....
po dwóch godzinach było już po wszystkim
rodzina i przyjaciele mogli wrócić do
domów
31 sierpnia 2013
Notariusz z ulgą zamknął elegancką skórzaną teczkę, pielęgniarka cicho westchnęła i zaczęła zmieniać pościel.
Komentarze (8)
tak to jest jak nigdy nie można liczyć na
rodzinę...podobno z rodzina najlepiej wychodzi się na
zdjęciu.Zawsze mnie bulwersowało ,jak m,nie swatali z
kimś,kogo nie kochałam...do dziś tak robią.I jak tu
żyć?...zwariować można.Nawet mówić każą tak jak im
pasuje..Pozdrawiam.;-(
cieszę się,że otwarcie się przyznajesz, że nic nie
rozumiesz, ponieważ jest to mój eksperyment po
przeczytaniu wierszy, z których nic nie zrozumiałam
rozumiałam.
Lata świetlne to wiersz o umieraniu, rozpadzie na
cząstki elementarne (pętle drgających strun są to
najmniejsze cząstki elementarne, mniejsze od kwarków,
a więc ona jest w agonii, umiera, dla niej jest to
spadanie trwające lata świetlne, dla rodziny i
przyjaciół - dwie godziny. Rodzina cynicznie, nie
zważając na "ostateczność" wydarzenia załatwia sprawę
darowizny, korzystną tylko dla części spadkobierców;
stąd ten notariusz (to akurat miałam okazję
obserwować) Dalsze pytania? Pozdrawiam
Zupełnie nie rozumiem o co chodzi w tym wiersz?
Dlaczego Ona spadała i skąd się wzięła jakaś
lekarka.Przypis o notariuszu przywodzi mi na myśl
jakąś sprawę sądową,rozprawę czy coś.nigdy nie miałam
do czynienia z czymś takim...ale wydaje mi się że dwie
godziny,to jakiś banał,ja bym pewnie na miejscu tej
kobiety mówiła głośno i do skutku.Nie można się dać
tak łatwo uśmiercić.pozdrawiam.;-)
Wzruszający wiersz, pozdrawiam cieplutko
Pozwól proszę, ze w ramach tutejszego komentarza,
zrewanżuję się opisem stanu śpiączki, zaczerpniętym z
powieści Nicholasa Evansa - Zaklinacz koni:
"Nagle usłyszała głosy. Dochodziły stamtąd, gdzie
światło było przyćmione. Nie widziała, kto to, ale
wiedziała, że jeden z głosów należał do jej matki. Był
także jakiś głos męski, lecz nie jej ojca. Spróbowała
przesunąć się w ich stronę wzdłuż tunelu, woda jednak
okazała się zbyt gęsta. Jak klej. Płynęła w kleju,
który nie chciał jej przepuścić".
Pozostawiam autorce oraz jej czytelnikom ten fragment
do przemyśleń. Sam nigdy - powtarzam nigdy - nie
doświadczyłem czegoś tak makabrycznego.
Pozdrawiam serdecznie.
Stajenny Jurek
komentarz - zbędny.
Miłego.
Przejmujący obraz umierania. Nic więcej nie potrafię
powiedzieć. Miłego dnia.
Wzruszający. Pozdrawiam.