Opowieści myśliwskie 3 - Dyrektor
proza
Moja myśliwska sława dotarła aż do
Warszawy. Pewnego dnia dostałem pismo
delegujące mnie do Indii na poszukiwanie
yeti. Towarzyszyć mi miał jakiś dyrektor z
Ministerstwa Środowiska, który co prawda
nie znał się na polowaniu, ale za to był
"bezwzględnie zaufanym działaczem
partyjnym", no i jeszcze nigdy w życiu w
Indiach nie był.
Przyjechaliśmy do niewielkiej wioski u stóp
Himalajów. Było tu wszystko, czego do życia
potrzeba: przytulna gospoda z miejscowym
jedzeniem i alkoholami z całego świata,
sklep z mrożonym jedzeniem europejskim i
mikrofalówką do rozmrażania, dość schludny,
jak na miejscowe warunki hotelik, a nawet
agencja towarzyska. Tu dyrektor oświadczył,
że dalej nie jedzie. Powiedział, że w jego
wieku nie będzie już spał w namiocie i
narażał się na zjedzenie przez dzikie
bestie. Tak więc się rozstaliśmy. Dyrektor
został na dole, a ja z jednym przewodnikiem
poszedłem w góry.
Szczęście nam sprzyjało. Już pierwszego
dnia natrafiliśmy na ślad "Wielkiej Stopy".
Yeti stopę miał istotnie wielką. Zmierzyłem
jeden z tropów - 46 cm długości!
Rozpoczęliśmy łowy. Ponieważ ministerstwo
chciało dostać okaz żywy, wykopałem wilczy
dół i wyłożyłem go siatką. Dla zamaskowania
nad dołem rozbiłem namiot, w którym na
krzyż rozciąłem podłogę. Sobie zaś (i
przewodnikowi) wykopałem niewidoczną prawie
ziemiankę. Co wieczór w pobliżu naszego
obozowiska pozostawiałem otwartą konserwę
"Krakusa". Rano znajdowaliśmy dokładnie
wylizaną puszkę przed wejściem do namiotu.
Bydle widocznie znało angielski, bo
zastosowało się do wyrażonej na opakowaniu
prośby "Keep your country tidy!".
Po tygodniu takiego zanęcania pozostawiłem
w lesie puszkę zamkniętą. Było jasne jak
słońce, że yeti wejdzie do namiotu poprosić
o otwieracz do konserw, a wtedy wpadnie w
wilczy dół.
Tej nocy nikt w naszej ziemiance nie spał.
Zaczynało się już rozjaśniać, kiedy
usłyszeliśmy kroki, a po chwili
przejmujący, bardzo ludzki okrzyk
"Ouuurrr...!". Co prędzej pobiegliśmy do
namiotu. Na dnie wilczego dołu, zaplątany w
sieć miotał się wściekły dyrektor, który
przyszedł powiedzieć mi, że musimy wracać
do Polski. Wydał już wszystkie przeznaczone
na wyprawę pieniądze, a z własnych dokładać
nie zamierza.
Komentarze (15)
hihihi.. fantastycznie ! Michale jestes Wielki :)
jastrzuniu-mistrzuniu :)
Nie nalegam, nic na siłę.
nie musisz być lepszy, od nikogo
i nie porównuj się, z nikim.
Bądż po prostu jastrzem, właśnie tym a nie innym, choć
nie wszystko co wychodzi spod Twojego pióra, skłania
mnie do oklasków :)
A książki nie znałam, ale przeczytałam wiele recenzji
na jej temat i... właśnie zamówiłam - angielski humor
w niemieckim tłumaczeniu :)
Czółkowski :))
Zabawna historia, tego dyrektora zostawiłabym w
potrzasku jako przynętę na wielką stopę hahaha...:)))
Pozdrawiam
Fajna historia, dobrze opisana,
byłam kiedyś na wycieczce w Indiach
w części Radżastanu, niezapomniane wrażenia i
kontrasty, chętnie znowu bym tam pojechała, wspaniały
kraj z pałacami maharadżów i skrajną nędzą ludzi
leżących na ulicach, nie mówiąc już o przyrodzie czy
widokach Himalajów, po których oczywiście się nie
wspinałam, ale widziałam z lotu helikopterem.
Dobrego wieczoru życzę.
I trzecia odsłona - świetna.
Mam nadzieję, że kiedyś poznamy więcej przygód naszego
prawdziwego, Polskiego (mimo że ramboidalnego)
Myśliwego :)
Pozdrawiam, Michale :)
No i fajnie. A co do Indii to bym z chęcią pojechał
choć nie koniecznie w Himalaje. Ogólnie wyszło super
ale jak mogło wyjść skoro temat na warsztat wziął
dziennikarz. Pozdrawiam z uśmiechem:))
Wielka stopa...
dyrektorskie, życiowe, szybko rosną po objęciu
intratnego stanowiska,
pozdrawiam serdecznie:))
Dziękuję wszystkim gościom.
malinna - Chyba nie napiszę opowieści wędkarskich.
Trzy dni dawałem opowieści myśliwskie, to teraz czas
na wiersze. W końcu to portal poetycki. Poza tym
obawiam się, że nie umiałbym stworzyć równie zabawnych
opowiadań jak np. "Trzech panów w łódce". Ale kto wie?
Na razie w lipcu wierszyki. W sierpniu wyjeżdżam na
wakacje, tak że też prawdopodobnie nie będę pisał
prozy, ale we wrześniu - może się porwę.
To ci ciekawostka przyrodnicza - yeti w postaci grubej
ryby z Polski! :))
A może byś tak skrobnął teraz Opowieści wędkarskie? :)
A tu taka przypominajka - z Kabaretu Starszych Panów
:)
Na Ryby
https://www.youtube.com/watch?v=Zsp-8R8dw_E
Hahahahaha.
Doskonałe. Do wydania w zbiorze opowiadań. I to na
czasie.
Uśmiechnąłeś, Jastrzu. I to bardzo.
Pozdrawiam serdecznie.
Świetne po całości.
no to złapałeś swojego yeti, hehe.
:-))))))))
Niedouczony biedaczek.
Nie podejrzewam, żeby opanował angielski, ale gdyby
wiedział, że "CUKIER KRZEPI" - stukilowy wór tych
słodkości spałby z nim w jednym łóżku.
Ale yeti to jednak yeti i już!
A Pan Melchior W. był pisarzem, dziennikarzem,
publicystą .
Uważany jest za jednego z najwybitniejszych
reportażystów w historii literatury polskiej.
Pozdro, Jastrzu :-)
Czytałam z zaciekawieniem! +++