* (likier nocy...)
likier nocy
rozlewa na mojej skórze
gęste dłonie
smak alkoholu
słodycz
krople gwiazd spływają w głąb
skóra nocy
kawowa
alabastrowa bezczelność wódki
konsystencja mężczyzny
gęstnieje
ból
otwarte dłonie
liści
opadają
odłamują się z przegubami
kuśtykają w powietrzu
jak kaleki
na kościach
białych lasek
ciemna sylwetka
wyłania się z mroku
szept
nieuchronności
strach
na krawędzi powieki
śmieje się
klaszcze w dłonie
ciężkie
i przepastne jak korony drzew
jak gałęzie rzęs
rośnie
w muskulaturze nocy
napina wspólne z nią mięśnie
ma na imię mężczyzna
noworodki świateł
duszą się
za jego plecami
likier nocy
wlewa się do wnętrza
ciał
dno butelki
szorstki śmiech poranka
ołtarze luster
ciernie okien
szpikulce źrenic
słów
uprzęże możliwości
odchodzi
pewnie jak Bóg
pewnie jak Bóg wróci
modlitwa o eutanazję
Komentarze (2)
Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda... I czy
to mój tylko odbiór, czy rzeczywiście wiersz tchnie
chłodem, ciężkością, może to ciężar empatii, a może
"jedynie" skutek nawiązania do dość kontrowersyjnych
nadal tematów. Niemniej są w wierszu momenty warte
uwagi.
oprócz anatomi człowieka jestw tym wierszu coś, co
każe zastanowić się nad sensem cierpienia