... Soul ...
Nie lękaj się mego przybycia...
... A spomiędzy drzew wyłania się postać.
Wysoka, młoda...
jakby lekko przygarbiona.
Ubrana jest w czarną suknie
z kapturem na głowie.
Jej oczy pałają ogniem,
złowieszczym blaskiem.
Po policzkach ciekną łzy...
Jej twarz tak wychudła,
biała i rozmazana -
niczym mgła.
Zdaje się mówić:
"Nie chcę... Błagam, pomóż mi przestać!"
Na próżno chcę jej pomóc...
Nagle znika...
I znów pojawia się za drzewem.
W dłoni dzierży długi kij,
a na jego końcu coś na krztałt noża.
Tyle, że przypominającego półksiężyc.
Jej oczy teraz jakby pełne zimnego blasku.
Ogień gdzieś znikł.
Po policzkach płynie łza po łzie.
Jej usta blade zimne niczym lód...
Wyciągała do mnie dłoń -
chudą, bladą i jakże lodowatą.
Knykcie miała zbielałe,
na przegubach głębokie rany,
a z nich spływała powoli -
gęsta, szkarłatna krew.
Jej długie ciemne włosy,
a w nie wplecione czerwone i białe kwiaty.
Róże?
Tak to były róże...
Zbiżała się do mnie.
Powoli, drobnymmi krokami.
Była coraz bliżej mnie.
Serce zaczęło mi gwałtownie bić...
Tak poznałem Śmierć...
Kiedyś musiałam przyjśc. Właśnie nadszedl ten czas...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.