50.000 w paszczu
(wspomnienie z wyprawy rowerowej w 1990. Droga krajowa/międzynarodowa niedaleko Olsztyna. Fragment nowo pisanej książki "Dojrzałe lata" z cyklu "Zza zasłony czasu")
(...)
Ruszyliśmy ponownie w ustalonym porządku –
ja, połowica, córeczka. Co chwila się
oglądałem; Gabrysia po kilkunastu minutach
jazdy przestała zaciskać usta i już
spokojnie pedałowała. „Uff, chyba to jednak
tylko lekkie stłuczenie – odetchnąłem z
wielką ulgą – nic poważniejszego”.
Po dłuższej chwili zobaczyłem przed sobą
dwie skąpo ubrane dziewczyny, stojące na
poboczu drogi. Jedna z nich trzymała nad
sobą duży karton. Kiedy podjechaliśmy
bliżej, przeczytałem na nim napis,
nakreślony dużymi, koślawymi literami,
częściowo naszym alfabetem a częściowo
rosyjskimi bukwami: „50.000 w paszczu,
100.000 w żopu”.
„Ja pierniczę… mam nadzieję, że Magdzia nie
będzie dociekliwa” – przemknęło mi przez
głowę. Na szczęście z tyłu nie dotarło do
moich uszu żadne zapytanie.
Po godzinie wolnej jazdy pojawiła się
tablica z nazwą „Barczewo”. Zatrzymałem
się, tym
razem już dużo wcześniej sygnalizując
zamiar podniesieniem ręki w górę.
– Możemy chwilę odpocząć. Zostało naprawdę
niedużo, z siedem kilometrów. – Spojrzałem
na małżonkę. – Co z kolanem? Jak się
czujesz?
– Piecze trochę, ale już nie boli. Mogę
jechać. – Oparła rower o balustradę przy
drodze i usiadła na niej. – Naprawdę tylko
siedem?
– Tak jest na mapie. Licznik w tamtym roku
też mi chyba tyle wskazał.
– Mamo, jeszcze troszkę i będziemy. Nie
mogę się doczekać jeziora. – Magdzia
odwróciła się do mnie i spytała: – Tato, a
co to były za panie? Te co trzymały karton
i tam miały coś napisane o paszczy.
„No masz! A jednak… jakbym swojej córki nie
znał. Ciekawska do potęgi. I co mam
odpowiedzieć?! – Szukałem w myśli
wyjaśnienia, ale nic sensownego nie
przychodziło mi do głowy. – At, niech się
mama pomęczy”.
Ukradkiem spojrzałem na połowicę, ale tylko
schowała głowę w ramionach, zrobiła dziwną
minę i wyraźnie próbowała powstrzymać
śmiech. ”Cwaniara, siedzi za plecami córki
i udaje, że nie wie, o co chodzi – myśli
kotłowały mi się w głowie, gdyż
jednocześnie szukałem jakiegoś wyjścia z
kłopotliwej sytuacji. – Najlepiej to zwalić
na mnie, jak zwykle”.
– Jakie panie? – Próbowałem odwlec
nieuchronne; udając zdziwienie,
rozglądnąłem się na boki. – Gdzie?
„Co tu, cholera, odpowiedzieć”?!
– Jak wyjechaliśmy z Olsztyna. Nie
widziałeś, tato? Stały przy drodze.
„O Matko Naturo, dzięki! No jasne, przecież
mogłem nie widzieć! Sama mi
podpowiedziała…”.
– Nie, nie widziałem, Magdziu. Kiedy? A
zresztą, jak jadę z przodu, to nie za
bardzo się rozglądam na boki. Może mama
widziała? – Nie mogłem się powstrzymać od
próby scedowania dalszej rozmowy na
połowicę. „A co, niech się nie miga i też
pogłówkuje – przemknęło mi przez głowę z
lekką złośliwością. – To też jej córka, a
nie tylko moja”.
– Jaa? – Połowica otworzyła usta i,
zaskoczona, nie zamknęła ich przez kilka
sekund. Wreszcie się opamiętała i
powtórzyła: – Jaa? Aa… nie, Magdziu, ja też
żadnych pań nie widziałam. Kolano mnie boli
i tylko o tym myślałam, żeby dojechać. –
Rzuciła mi błagalne spojrzenie o pomoc.
Zlitowałem się, zwłaszcza że znalazłem
wreszcie w miarę sensowne wytłumaczenie.
– To pewnie były jakieś turystki, na stopa
chciały się zabrać. Ale wiecie, z czego
jest znane Barczewo? – Spróbowałem zmienić
temat rozmowy na mniej kłopotliwy.
– Tatoo… – Mina córeczki i jej skrzywione w
grymasie usta wyrażały… niedowierzanie?
Lekką urazę? Chyba to drugie i to aż za
dobrze wyczuwaną.
Dzielnie jednak brnąłem dalej:
– Jest tu więzienie, znane w całej Polsce
przez jednego więźnia. Siedział w nim
hitlerowski zbrodniarz wojenny Erich Koch.
Był na tych terenach dawnych Prus
Wschodnich gauleiterem, to znaczy szefem
hitlerowskich władz. Miał wyrok śmierci,
ale nigdy go nie powiesili, dopiero
niedawno zmarł, chyba z cztery lata
temu.
– A dlaczego? – Połowica wyraźnie również
wolała rozmawiać nawet o hitlerowskim
zbrodniarzu, niż o paniach…
„autostopowiczkach”.
– Musiał wiedzieć, gdzie hitlerowcy ukryli
słynną „Bursztynową Komnatę”. Zrabowali ją
w czasie wojny w Rosji i w skrzyniach
przechowywali w Królewcu. – Teraz mogłem
się rozwinąć i przy okazji… „może córeczka
zapomni i zainteresuje się czymś
ciekawszym, niż jakieś panie stojące przy
drodze”? – A Koch właśnie tam rządził. Jak
Rosjanie zdobyli miasto, to jednak nie
znaleźli tego rzeźbiarskiego arcydzieła,
gdzieś zostało ukryte lub wywiezione. I do
tej pory nie zostało odnalezione. Cały czas
pewnie liczono, że Koch wreszcie zdradzi
miejsce ukrycia komnaty lub gdzie ją
wywieziono. A on nic, zabrał tajemnicę ze
sobą do grobu. – Zadowolony z własnej
tyrady, brzdęknąłem w rowerowy dzwonek. –
Odjazd! Gabrysia, jedziemy?
– Możemy. – Potaknęła głową. – Chcę już być
na miejscu.
Wolałem nie patrzeć na córkę. „Wie czy nie
wie? – przemknęło mi jeszcze przez głowę. –
Pewnie coś wie albo się domyśla. Ale co
miałem powiedzieć?! Przecież będzie miała
dopiero jedenaście lat. Ja w jej wieku o
tym ani, ani… no właśnie. Ja w jej wieku.
Inne czasy. Echh, nic nie mówi, to nie będę
drążył. Że też musiały się napatoczyć te…
te, o właśnie, te autostopowiczki”.
– Tato, ja już nie jestem dzieckiem! –
Dobiegł mnie z tyłu okrzyk córeczki. – Sama
się domyśliłam!
„No masz, jeszcze ją nurtowało! Nieodrodna…
ale przynajmniej z głowy” – odetchnąłem z
ulgą. W odpowiedzi uniosłem tylko rękę z
wyciągniętym w górę kciukiem.
(...)
Komentarze (8)
Larisa, fajnie, że się spodobało. Również pozdrawiam
:)
:) Również pozdrawiam, JoViSkA :)
Mariat, na pytania córki zawsze staraliśmy się
odpowiedzieć, oczywiście biorąc pod uwagę jej wiek i
poziom rozwoju.
Natomiast te "panienki" i wynikające z tego pytanie
córki było zakoczeniem, gdyż wcześniej nie było takiej
sytuacji.
PS. Co do współczesnej "nauki szkolnej wg mynystra
Czarnka" - nie chcę pisać, gdyż nie mam chęci psuć
sobie nerwów w niedzielę.
Anno, a jak Ty byś wytłumaczyła? ;)
Bardzo ciekawe i wciągające czytelnika opowiadanie, a
właściwie fragment większej całości.
Pozdrawiam serdecznie
Fajne opowiadanie...:)) Pozdrawiam Zdzisiek :))
Tato, to jeszcze miałeś szczęście, bo w dzisiejszych
czasach to tak łatwo by Ci nie uszło. Dzisiaj
przychodzą dzieci z przedszkola i niejednokrotnie tak
zaskakują rodziców, że nie wiedzą jak odpowiedzieć, a
jak wprowadzą tę nową edukację, to pod stołem rodzice
będą siedzieć.
no właśnie, jak to wytłumaczyć dzieciom?