Alabastrowo-karmazynowa zima..
Nim popłynęła karmazynowa czerwień,
Miałam setki pięknych marzeń.
Chciałam być kimś,chciałam na jawie
śnić..
Jedak w końcu pękła cieńka życia nić.
Babie lato łączące mnie z piekłem,
Które potocznie wśród ludzi zwanw jest
światem...
Dla jednych piekło dla innych raj.
Mnie już bzem nie rozkwitnie maj.
O,słodkie wakacyjne słońce,
Nie rozgrzeją mnie już Twoje promienie
lśniące.
Jesienny liść nie spadnie niefortunnie na
głowie,
Nie zobaczę krwistego oka byka na
niebie...
Karmazyn spływa po dłoni cichutko,
Zabarwia alabastrowy śnieg wolniutko.
Kap,kap... Z każdą kroplą upływa ze mnie
życie.
Wołam jeszcze "RATUJ",ale wołam
skrycie...
Czuję na twarzy chłodny zefir.
Cisza... O tej porze martwy już zgiełku
wir.
Padam.. Unoszę się ponad siebie...
I chyba... O tak... Jestem już w niebie...
Komentarze (1)
Większość rymów mi sie gryzie i te zamierzone
powtórzenia też jakoś mi się nie podobają. Jednak ujął
mnie klimat, przekaz, zamysł...:) Czasem lepiej
wiersza słuchać, a nie czytać, ja posłuchałam i podoba
mi się bardzo.