atrament myśli połkiętych
Uzyskało świadomość, gdy to się ocknęło
Sterty swe początkowe szybko wyminęło
Obudziło nie skrycie zdobycia pragnienie
W najczystszej swej formie w niej miłość
drzemie
Pełno to w dzieciństwie, szlaków tych
najprostszych
Wiodących Cię w ogród- jeden z
najsłodszych
A im bliżej, zdaje się, że to nie to
samo
Jakby się na początku sobie za stawiano
Jasno, za jasno wiele, rozjaśnia czarne
sny
Wychodzące spod ziemi, które się chyliły
Ku zniszczeniu przepięknych, wartych
skarbów świata
Których nie zliczy nawet najtęższa
głowa… tak
A ja tak zakręcony pomiędzy prawdziwym
I dziwnym bez pytań, czy zdobyć nagły
prym
Co podobno więcej da, niż widziałeś w
snach…
Zdrętwienie i uschnięcie, największy śliski
krach
Coraz głębiej niż można, zapominać o tym
Co kryje się w tym, najgorszym- sucho-
złym…
I zstąpił z nieba on- Anioł białogłowy
Rozbudził wszystką prawdę: „na zawsze
z Tobą”
Królowo, na która ja niegodny zerkać
Zniszczony tylko pustym, daj w Ciebie
wetrzeć
Pozostać na zawsze jedyną najważniejszą
częścią
Za którą przepołowię, na zawsze pamięcią
Do skończenia trawienia Twojej bardzo
kruchej
Tonę niedoskonały w kontraście głuchej
Prawdziwości dążeniu zdobycia czułości
Nowych gwiazd na czarności większej
znajomości
Okazałem się marny wobec ich
wielkości…
Jestem ledwie to blady w półmroku prawdy
Która mnie gani zewsząd, spadłem pośród
tłok
Przepychu skrajnej śmierci, pozostawienia
zwłok
Ściska za gardło własne co nieogarnięte
Zamyka powieki swym oddechem- zamknięte
Tylko w pustce słowo przelewa się ciągle
A w duszy, miłości martwe ciało
ciągnę…
Co dalej? Tylko Bóg wie, da mi skraj
szczęścia... nie?
Mając na względzie boleść i tortury na
dnie
Inwentarza umysłu pełnego uczucia
Złamanego w części, rozsypane
rzuca…
Przeklęty ja nic warty, rozsypanym
pyłem…
W całości wyglądał gorzej- się myliłem
Jak mało kto, co krąży, gdzie imaginacji
Nadmiar przyprawia Cię o przypływ
konsternacji
Uchwycony przez gwiazdę, wplątany w
jasność
Odpierającą chmury, narzeczona jej-
ciemność
… dokoła, rzucająca ogień
Spada ciężko ręką wśród spokojnych
pokoleń
Półmrok ciszy zawziętej na gruncie tak
grząskim
Że rwący czerwonawy zagajnik gwieździsty
Ze strachu przed swym… twe marzeń
zakąski…
Snując przewidywanie, że to jest cel
szczytny
Bojąc samego siebie przed nieuniknionym
Nie przemilczysz próbując za tą każda
cenę
W pobliżu wybrzeża wydobyć gdzieś
wenę…
Jakież to przytępione sam siebie
strawiłem
Dusza wnętrza mojego, czeka uwolnienia
Pustostan to kryjący, niczym omamiłem
Dla wielkiej miłości uczuć przemycenia
Jednak egoistycznej, potonąć w piasku
A dusza ciągle czeka, twego ciała
brzasku
Skąd płyną zawziętości w mniemaniu moim
Zawiłości i dziwności przelewanej rzeki
Słów jakby krople w dużym spokojnym
Zanim tez ja zrozumiem miną martwe wieki
Aby nareszcie pojąć, że nie jestem by
być
Po to aby współistnieć… z siebie
brudy wymyć
Które kłębią sobie słowa zapoznania
Myśli egoistycznej pozbyć się z życia
Jak widząc nie potrzeba, gdy brak jedynej
Cię
Najlepiej ogarnąć się sprzeczności
wyplucia
Kiedy zaślepia coś tam, niech to wyminie
mnie…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.