Bajka o śmierci…
Była sobie raz dziewczynka mała,
Niespodzianką smutną podzielić się
musiała.
Matka szok ogromny przeżyła,
W płacz jej złość się zamieniła.
Stan dziewczynki coraz gorszy się
stawał,
Ból coraz mocniejsze ciosy zadawał.
Mdlała w milczeniu, tą słabszą była,
Smutku tęsknota serce przebiła.
Tęsknota za życiem, za pełnią całą jego,
Za uśmiechem, soczystym za brakiem
miłego.
Gdy się dowiedziała, to było lato,
Lekarz mówił: „Nie odpowiadam za
to.
Niestety to nowotwór moja droga”
Taka kara czekała ją sroga,
I za co, i dlaczego i w jakim celu,
Przyjaciół straciła tak mnóstwo, tak
wielu.
Wszyscy są chłodni, każdy z daleka,
Na śmierć tej małej dziewczynki czeka.
Przecież niewinna, jej jest duszyczka,
W serduszku nadal płynie muzyczka.
Zaledwie trzynaście wtedy lat miała,
Piętnaście dobiło, gdy umierała.
Na łożu śmierci leżała, sama
I nawet wtedy zachowaniem świeciła ta
wielka dama.
Przy boku matka, dłoń jej trzymała,
I obiecała, i nie puszczała.
Kiedy kilka ostatnich dni, jej zostało,
Coś w jej umyśle się załamało.
-Mamo, chcę śmierci, cierpieć nie mogę.
-Każdemu Bóg wyznaczył przecież drogę.
-Ja nie wytrzymam, zawołaj lekarza.
Jak często ta sytuacja się zdarza?
Jak często myślimy o tym, co było?
Co mogło być, i co się zdarzyło?
Dziewczyna umarła, choć długo cierpiała.
Matka, przed czasem odejść jej nie dała.
Do końca dni, do śmierci ona,
Trzymała swe dziecię w ciepłych
ramionach.
Czy ta kobieta dobrze zrobiła?
Inna decyzja coś może by zmieniła.
Chyba za późno już na gdybanie,
I na winnego poszukiwanie.
To koniec, choć początku bliski,
Jak w rękach życia diament jest śliski.
Jak śliski.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.