Bal maskowy A.D. 1924
Szukaliśmy się długo w tej wielkiej
kotłowaninie dziwnych postaci
o zawoalowanych spojrzeniach
i gestach.
Unosił się w powietrzu
mdławy zapach wody kolońskiej i perfum
z nienagannych fraków, białych
kołnierzy,
lśniących,
wieczorowych kreacji.
Jakaś Hiszpanka, niczym motyl, sfrunęła mi
znienacka w ramiona
i omusnąwszy moją twarz długimi włosami –
chciała mnie porwać
w gorący, taneczny wir.
W uszach dudnił na przemian rytm do
one-stepa,
fokstrota…
Orkiestra dęła w puzony, klarnety, kołysząc
się na boki,
podczas gdy tłum wiwatował, nie dawał za
wygraną,
prosił o jeszcze.
Deszcz wielobarwnego confetti obsypywał
rozpalone głowy,
zsuwał się
na kamienną posadzkę.
Poznałem ciebie pomimo wesołej maski, jak
stałaś samotnie w cieniu.
A kiedy zdjąłem ją z twojej twarzy –
objęłaś mnie tak czule za szyję.
Obejmowałaś do rana.
I nadal obejmujesz, nawet po naszej
śmierci.
(Włodzimierz Zastawniak)
Komentarze (5)
ależ wiersz, niesamowicie poruszający, mocny, wymowny
i zaskakujący
Zaskoczył mnie koniec... bal trwa nadal.. jak na
Titanicu...
Podoba mi się ta klimatyczna opowieść.
Miłego wieczoru.
czyli to wyznanie ducha-zaskakujące!
Mily wiersz, w czytaniu i odczuciu.:)
Pozdrawiam, Arsis.