Ballada
Za oknem pada deszcz,
w mym sercu mieszka smutek,
cóż Losie znów ode mnie chcesz,
mało mam jeszcze udręk?
Ofiarowałeś mi dwie ręce,
dałeś nadzieję i ciut wiary,
nie pozostaje mi nic więcej,
niż zdeptać żółte okulary.
Nie widzę sensu tego życia,
odeszło szczęście i marzenia,
nie umiem wyjść z mego ukrycia,
mam tylko długi do spłacenia.
Zobaczysz Fortuno, znajdę Cię,
wszystkie Twe ręce powyginam,
tylko cierpienia dla Ciebie chcę,
abyś zniknęła jak głupia chwila.
Mówisz, że wina nie jest Twoja,
bo nieumyślnie się to stało,
że zawiniła dusza moja,
że zawiniło moje ciało.
Nibym nie jest nikim,
lecz nic więcej od niego nie znaczę,
skryłbym się w jakim zwierzu dzikim,
komu ja zresztą się tłumaczę...
To powiedziawszy się zasmucił,
mędrzec poezje kochający,
odwrócił się i wzrok zarzucił,
na dom pod lasem hen stojący.
I pożegnawszy wszystkie troski,
których miał wtedy co nie lada,
jął pisać głoski i spółgłoski,
z których powstała ta ballada.
Za co nam przyszło cierpieć tak, pod okiem Losu i Fortuny, nie jest nadzieją ranny ptak i zbyt wysokie mury...
Komentarze (3)
Smutny trochę wiersz...więcej wiary w siebie i
optymizmu...ale ballada wyszła super:)
Grafomania. Tylko ciągłe biadolenie, nie wspominając o
tragicznie zbudowanych zdaniach i płyciźnie.
Bardzo przejmujący wiersz. Aż się boję pomyśleć, co
było natchnieniem do napisania go.
W każdym razie masz punkcik ode mnie.
Powodzonka życzę w życiu.