Ból...
Czemu ból zawsze przychodzi z znienacka?
Czaji się,gdzieś w zakamarkach
duszy,ciała...ukryty,zamaskowany.
I nagle uderza
niespodziewanie...rani,kaleczy,rwie,szarpie
.
Próbuje Go zrzucić,lecz wszystko na nic,nie
daje sie...krzywdzi dalej.
Padam zmeczona,zraniona,a on drązy
dalej...satysfakcje mu to sprawia.
Siedzi we mnie głeboko,w bezruch mnie
wprawia,a ja zwinięta uciskam Go,aby juz
nie ranił.
Pot mnie oblewa,lecz jemu mało,zmusza mnie
do ruchu...by bardziej bolało.
Sił już mi brak,wyczerpanie osłabia,nic Go
zatrzymac nie moze...
I nagle ulga,skrywa sie znowu,lecz pot po
mnie spływa,ciało zdretwiało...
Tylko...Łzy płynące z oczu,mówią,ze jeszcze
żyje...
...???
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.