Ciało rozrywane przez hieny
Szarych dni niezliczone zastępy
Zwietrzałe gnijące ciało
Mroczne myśli krążą jak sępy
Odwagi i życia tak mało
Wśród wrogich bestii samotnie konam
Potworów próbujących życie me wydrzeć
Te tak ciężkie, lecz tak bardzo je
kocham
Jedyne, niepowtarzalne jakie dano mi
mieć
Dusza już jak dym ku niebu leci
Do bram złotych, domu ojca naszego
Który przyjmie wszystkie swe dzieci
By przy nim zaznać życia wiecznego
Otulony smutku żalem gęstym
Otoczony przez życia hieny
Bestie o wzroku krwi złaknionym
Toczące z pyska przerażające piany
Oczy czarne z zawiścią patrzące
Kły żółte, nieraz w krwi skapane
I ich głosy tak bardzo drwiące
Idą ku mnie, mordu pewne
Czuje jak odrywają ciało od kości
Leją się strumienie czerwonej rzeki
Brak jakiejkolwiek, najmniejszej litości
Powoli rany zadają, by więcej zadać męki
Podnoszę głowę i widzę wnętrzności swoje
Rozrzucone wszędzie - po całej okolicy
I katów walczących o mięso moje
W kałuży krwi radośnie się kąpiący
Nie czuje już bólu
Odchodzę samotnie
Wśród wrogów wielu
Zdycham samotnie
Komentarze (2)
Straszne... Smutne ... ;(
Hmm tylko ty w tym wierszu umierasz a ja tak
rozszarpana musze dalej zyc... a tez chciala bym juz
odejsc...
Jejku jaki pesymizm się wdarł w Twoje słowa...aż
człowiekowi chce sie zastanawiac nad sensem życia...